Piłkarze Pogoni Szczecin w sześciu meczach rundy wiosennej stracili siedem goli, z których pięć padło po rzutach rożnych. Szósty gol padł też po dośrodkowaniu z bocznych rejonów boiska. Zespół ewidentnie nie ma jasno sprecyzowanych zadań w defensywie przy stałych fragmentach gry wykonywanych przez przeciwnika.
W sobotnim meczu Cracovia wykonała zaledwie trzy rzuty rożne i po wszystkich zdobywała gole. Skuteczność na poziomie 100 procent, co się rzadko zdarza na tym poziomie. To już nie pierwszy raz, kiedy zawodnicy z drużyny przeciwnej z ogromną łatwością dochodzą do sytuacji strzeleckich po stałych fragmentach gry.
Tak było w rundzie jesiennej jeszcze za kadencji trenera Macieja Skorży, tak jest również obecnie za kadencji niemieckiego szkoleniowca. To obecnie największy problem w drużynie i trzeba szybko temu zaradzić. Przeciwnicy już wiedzą, gdzie znajduje się najsłabszy punkt w drużynie i z pewnością będą chcieli powtórzyć to co zrobiła z Pogonią Cracovia.
Pierwsza bramka dla Cracovii padła po aż trzech kontaktach z piłką rywala w polu karnym Pogoni. Za każdym razem przeciwnik był szybszy, łatwo dochodził do piłki, nie był naciskany, mógł swobodnie skierować piłkę tam, gdzie sobie założył. Spóźnili się z interwencją: Dwali, Piotrowski, a na samym końcu Fojut.
Spóźnił się Zwoliński
Drugi stracony gol, to złe krycie przeciwnika przez Zwolińskiego, a trzecia stracona bramka, to spóźniona interwencja Drygasa, który ponadto interweniował tak nieszczęśliwie, że sam wpakował piłkę do swojej bramki.
W sytuacjach, kiedy piłka jest mocno bita w pole karne, a przeciwnik odważnie i dynamicznie nabiega na piłkę, to bramkarz jest praktycznie bez szans. Powstaje też pytanie kto jest odpowiedzialny za stratę gola? Czy zawodnik stojący najbliżej strzelca bramki, czy może stojący przy nim w momencie wznawiania gry.
Trudno o jednoznaczną ocenę, bo nie wiemy, jakie były założenia przed meczem i w trakcie gry. Faktem jest jednak, że organizacja gry obronnej przy stałych fragmentach gry drużyny przeciwnej jest zdecydowanie do poprawy, za mało jest agresji, szwankuje też ustawienie, a także szybkość reakcji.
Rywal punktuje naszą drużynę w ten sposób dość regularnie. Wcześniej Pogoń w taki sam sposób straciła gola w meczu z Wisłą Płock. Nabiegający na mocno bitą piłkę Łasicki zostawił w tyle Piotrowskiego, a skaczący razem z nim Dwali nie był w stanie wygrać pojedynku z mocno rozpędzonym piłkarzem. Obrońca Wisły miał w polu karnym Pogoni bardzo dużo miejsca, nikt nie próbował go powstrzymać, zblokować, utrudnić dojście do piłki.
Z Lechem zaspał Frączczak
Taka sama sytuacja miała miejsce w przegranym meczu z Lechem w Poznaniu. Pogoń drugą bramkę straciła po dobrym dośrodkowaniu z rzutu rożnego i agresywnym wejściu w strefę obronną Dilavera. W momencie rozpoczęcia akcji za obrońcę Lecha odpowiedzialny był Frączczak, jednak obrońca Lecha w momencie oddawania strzału był praktycznie niepilnowany, a napastnik Pogoni, podobnie jak Zwoliński w meczu z Cracovią nie utrzymał krycia. Nasi napastnicy zatem nie strzelają goli, ale też nie umieją przypilnować piłkarzy we własnym polu karnym.
Kolejny gol po dośrodkowaniu z bocznych rejonów boiska padł w inauguracyjnym spotkaniu z Sandecją. To nie był stały fragment gry, a wina była ewidentnie po stronie Fojuta, który nie wyskoczył do dośrodkowania, choć piłka leciała długo i można było nie dopuścić do straty bramki.
Wychodzi zatem na to, że Pogoń aż sześć z siedmiu goli w rundzie wiosennej straciła po dośrodkowaniach. Tylko raz dała się oszukać po zespołowej akcji przeciwnika. Było to w meczu z Lechem, kiedy gola zdobył Jevtic przy biernej postawie wracającego we własną strefę obronną Delewa. ©℗
(par)
Fot. R. Pakieser