Rozmowa z Sylwią Różycką, aktorką szczecińskiego Teatru Polskiego, tegoroczną laureatką nagrody teatralnej „Bursztynowy Pierścień”
– Swoją rolą w spektaklu „Mieszczanie” zachwyciła pani jurorów, którzy przyznali pani nagrodę dla najlepszej aktorki. Podczas podziękowań na uroczystości podsumowującej plebiscyt mówiła pani, iż ogromny wpływ na pani rolę miał reżyser przedstawienia.
– Tak było. Reżyser dał mi swobodę, poczucie bezpieczeństwa podczas pracy nad rolą. Nie bałam się popełnienia żadnych błędów warsztatowo-aktorskich. Bez kompleksów weszłam w coś, kogoś, co – wydawało się – nie ma ze mną nic wspólnego. Uczyłam się zakładać maski, które dzisiaj w swoim tempie zdejmuję. Kiedy po raz pierwszy weszłam do pani Lipnickiej, która miała z nami prozę, dostałam zadanie aktorskie, by powiedzieć do kolegi, że go kocham. Powiedziałam to tak delikatnie i subtelnie, że pani profesor załamała ręce i stwierdziła, że całe życie będę grała Łęcką. Na drugim roku, kiedy przyszłam do niej z tekstem Witkacego Matka, usłyszałam: „A idź mi stąd, jesteś za delikatna, ty będziesz całe życie grać te ładne, delikatne seksy”. Wkurzyłam się wtedy, przeklęłam siarczyście, co chyba spodobało się profesorce i pozwoliła mi nauczyć się kilku pierwszych zdań. To było moje pierwsze pięć plus.
– Czy dla aktora pułapką są jego warunki fizyczne, a w przypadku kobiety – jej uroda?
– Jedyną pułapką może być to, że aktor zostaje zapraszany do rozwijania się tylko w jednym kierunku, tzw. prezentacji swojego fizis.
– Wyobraża pani sobie, że wykonuje inny zawód niż aktorka?
– Tak! Zawsze chciałam być sekretarką i mieć swój kąt, do którego nikt mi nie zagląda. Lubię dyscyplinę i poczucie spokoju z niej wynikające. Mogłabym być sekretarką na przykład mojego męża, który imponuje mi tym, jak prowadzi swoją działalność. ©℗
Cały wywiad w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 22 grudnia 2017 r.
Rozmawiała Monika Gapińska
Fot. Karolina Nowaczyk