Czy można mówić o końcu świata na wesoło i z dystansem? Inspirowany monster movies oraz literaturą science fiction najnowszy spektakl w reżyserii Marcina Libera (na podstawie scenariusza Michała Kmiecika)) w nieszablonowy sposób ma porusza temat nadchodzącej katastrofy i jej konsekwencji - tak obiecują twórcy przedstawienia pt. „Król potworów” (Na podstawie niedokończonego dramatu „Na krawędzi”). Prapremiera sztuki odbędzie się w piątek (11 września) o godz. 19 w szczecińskim Teatrze Współczesnym.
„Król potworów” (Na podstawie niedokończonego dramatu „Na krawędzi”) to premiera, która zapewne przejdzie do historii. Odbędzie się bowiem pięć miesięcy po zaplanowanym pierwotnie terminie. Próby do spektaklu rozpoczęły się w lutym, a w marcu trzeba było je przerwać. W maju je wznowiono, choć aktorzy przez cały ten czas przygotowywali się do premiery (ciągle nie znając jej daty), choć nie w teatrze, ale ... przed komputerami we własnych domach: "Wspólnie z aktorami obejrzeliśmy film „Godzilla” Ishirô Hondy z 1954 roku, rozmawialiśmy także o pierwszych pomysłach na realizację. Echa „groźnego wirusa z Chin” już pobrzmiewały, na teatralnych korytarzach rozmawialiśmy o tym, co się dzieje i co może się wydarzyć (komuś nawet przyśniło się, że pandemia ogarnia cały świat – na co teatralna załoga zachichotała z lekkim niepokojem w głosie). Nic jednak nie zapowiadało, że zaledwie kilka tygodni później próby w sali i na scenie zostaną tak gwałtownie przerwane przez realne, a nie wyśnione zagrożenie epidemiologiczne…" - tak Jagoda Prześluga, sekretarz literacki Teatru Współczesnego w Szczecinie, wspomina na swoim blogu próbę do spektaklu pod koniec lutego.
Potem był "lockdown"... O pracy nad spektaklem w tym czasie J. Prześluga tak pisze: "Z pomocą przyszły nowe technologie, social media i komunikatory. Obsada „Króla potworów” była w ciągłym kontakcie z Marcinem Liberem. Wzajemne wsparcie i mobilizacja pomagały przetrwać te dziwne czasy – niby w domowych pieleszach, ale wciąż jednak w skrzywionej, nieprawdopodobnej zdawałoby się rzeczywistości… Zaprzyjaźniliśmy się z Zoomem, ekipa „Króla…” widywała się regularnie w „małym okienku” kamery laptopa, wspólnie pracując nad premierą, której realny termin nie był jeszcze wówczas znany. Jednocześnie trwały wirtualne próby do „Beckombergi” Sary Stridsberg w reżyserii Anny Augustynowicz. Zespół robił wszystko, by pozostać ze sobą w kontakcie i nie tracić twórczej energii w czasach wielkiej niewiadomej. (...) Jednocześnie wciąż trwały spotkania online z reżyserem – aktorzy omawiali poszczególne sceny (co w sytuacji bycia od siebie daleko jest szczególnie trudne – jak decydować o choreografii czy kostiumie, kiedy nie można spotkać się na przymiarki czy ćwiczenia?). Każdy z realizatorów pracował jednak mimo trudnych okoliczności. Scenariusz (który powstawał w trakcie prób) nabierał kształtów, klarowała się koncepcja na scenografię, wszyscy trwaliśmy w wielkim oczekiwaniu co będzie dalej, czy – i kiedy – uda się pokazać widzom efekty wspólnej pracy".
Rozpoczynająca się w latach 60. XX wieku w sytuacji bankietowej akcja sztuki, w drugiej części przedstawienia przeniesie się do nieodległej nam przyszłości. W rzeczywistości tej, po radykalnych zmianach klimatycznych i przegranej przez Polskę wojnie polsko-amerykańskiej, pewnego dnia spotyka się grupa byłych żołnierzy, by wybrać się na pierwsze po wojnie polowanie. W lesie kryje się jednak coś dziwnego…
Jak się okazuje, sytuacja pandemii, mocno zmieniła pierwotny tekst sztuki. W rozmowie z magazynem "Wysokie Obcasy Extra", Michał Kmiecik, autor sztuki, tak opowiadał: "Nie będzie to opowieść wprost o tym, z czym mamy dziś do czynienia, ale jest wielce prawdopodobne, że znajdziemy się w podobnym punkcie co bohaterowie spektaklu – dochodząc do siebie po epidemii w samym środku kolejnego potwornie upalnego lata, które uświadomi nam zagrożenie innego typu”.
(MON)
Fot. Piotr Nykowski