Bohater nie idzie bezmyślnie w ogień. Bohater jest dobrze wyszkolony i pamięta, że ten kto czeka na jego pomoc jest bardziej zagrożony. 4 maja obchodzimy Międzynarodowy Dzień Strażaka. Święto tych, którzy każdego dnia gotowi są ryzykować własne życie, aby ratować życie innych. Czy strażacy, jedna z grup zawodowych o największym zaufaniu społecznym, czują się bohaterami? Co przeżywają bliscy tych, którzy nie wrócili z akcji do domu?
W ostatnich tygodniach cała Polska przygląda się ich ciężkiej pracy. W walkę z epidemią koronawirusa i tragicznym pożarem Biebrzańskiego Parku Narodowego zaangażowały się zastępy strażaków – zawodowych i ochotników. Ich bohaterstwo budzi powszechny podziw i wiele osób pospieszyło ze wsparciem. Pamiętajmy jednak, że strażacy pracują codziennie. Wyjeżdżają nie tylko do pożarów, ale też wypadków drogowych, zdarzeń na akwenach wodnych, zniszczeń dokonanych przed deszcze i huragany. Do wszystkich tych akcji ruszają z takim samym zaangażowaniem, podejmując walkę o zdrowie i życie innych. Bo każdy strażak ślubuje: „Być ofiarnym i mężnym w ratowaniu zagrożonego życia ludzkiego i wszelkiego mienia - nawet z narażeniem życia”.
Strażaków - zarówno mężczyzn, jak i kobiety - podziwiamy nie tylko za odwagę, ale też ogromny nakład pracy i odpowiedzialność.
- Bohaterem nie jest ten, kto bezmyślnie pójdzie w ogień. Trzeba wszystko dokładnie przemyśleć, mieć dobre wyszkolenie i trzymać się procedur – mówi Sławomir Bączkowski, prezes OSP w Milanówku. - Zawsze jest element ryzyka i tego nie jesteśmy w stanie zmienić, możemy jedynie je zmniejszyć, działając zgodnie z procedurami i zdrowym rozsądkiem. Ale zawsze, kiedy jesteśmy w akcji pamiętamy, że ktoś czeka na pomoc, że jest bardziej zagrożony niż my.
To dzięki takiej postawie akcje ratunkowe przebiegają sprawnie i skutecznie. Podziwiamy odwagę strażaków, ale trudno nam wyobrazić sobie, jakie emocje towarzyszą im, gdy ruszają na akcję. Czy dotyka ich stres? Lęk? Niepewność?
- W naszym przypadku nie działa stres tylko adrenalina i świadomość, że jedziemy komuś pomóc – mówi Sławomir Bączkowski. - Tak naprawdę wsiadając do samochodu, jeszcze nie wiemy, co zastaniemy na miejscu. Pod drodze dostajemy szczegółowe informacje, co się działo, czy to jest pożar, wypadek, czy inne zdarzenie. Ale wtedy jesteśmy już bardzo skupieni na zadaniu, wszystko inne zostaje z tyłu, dopiero później przychodzi moment refleksji, szczególnie jeśli stanie się coś nieprzewidzianego.
Niebezpieczne zdarzenia wpisane są na stałe w pracę Straży Pożarnej. Doskonale wiedzą o tym rodziny strażaków. Gdy wychodzą z domu na służbę, bliscy poniekąd idą z nimi – przez cały czas towarzyszy im lęk. Bo dla nich do akcji nie jedzie strażak, ale małżonek, rodzic, rodzeństwo. Nigdy nie wiadomo, ile czasu zajmie akcja. Nigdy nie wiadomo, jak się skończy.
- Na szczęście, w większości przypadków wracamy szczęśliwie do domu – mówi Sławomir Bączkowski.
Niestety nie zawsze tak jest…
- Ludzie mówili, że tata był bohaterem. Dla nas: mamy, starszej siostry i dla mnie nagle odszedł ukochany człowiek i ogromnie ważna część rodziny – wspomina Kamil Supera, syn Jacka Supery, starszego sekcyjnego Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej w Brzezinach.
Dla rodziny śmierć ta wiązała się nie tylko z ogromnym bólem i tęsknotą, ale także ze sporymi wyzwaniami w życiu codziennym. Nagle zabrakło osoby, która wszystkim się zajmowała – jeździła po zakupy, woziła do lekarza, zapewniała opał i zarabiała na rodzinę. Z dnia na dzień Superowie musieli przebudować całe swoje życie. Tak było również w przypadku rodziny Julii Pasztetnik, córki strażaka Mariusza Pasztetnika, który zginął w pożarze.
Kamil i Julia są beneficjentami Fundacji Dorastaj z Nami, która od 10 lat obejmuje opieką dzieci osób, które doznały poważnego uszczerbku na zdrowiu lub zginęły, pełniąc służbę publiczną, w tym właśnie dziećmi strażaków. Dzięki Fundacji Kamil otrzymał wsparcie specjalistów, którzy pomogli mu otworzyć się na ludzi i nowe plany. Przez 3,5 roku miał również opłacane czesne w Wyższej Szkole Informatyki i Umiejętności w Łodzi, gdzie uzyskał dyplom licencjacki. Julia natomiast fundacyjne wsparcie otrzymuje nadal. Fundacja pokrywa część kosztów zakupu książek na uczelnię, biletów komunikacji miejskiej oraz czynszu za mieszkanie.
Przez 10 lat działalności Fundacji pomoc otrzymało 255 dzieci, w tym także dzieci poległych strażaków.
- Każdy może być strażakiem – mówi Sławomir Bączkowski. - Młodzieżowe Drużyny Pożarnicze, tak jak i harcerstwo, skupiają dzieci i młodzież, ucząc podstaw ochrony przeciwpożarowej, pierwszej pomocy, obsługi sprzętu. Do akcji ratunkowych, można wyjeżdżać, mając skończone 18 lat, po przejściu pomyślnie badań lekarskich oraz ukończeniu kursu przygotowawczego.
Obecnie do Młodzieżowych Drużyn Pożarniczych należy blisko 90 tys. młodych ludzi. Wśród nich jest prawie 27 tys. dziewcząt. Tradycja strażacka jak widać nie słabnie. Wielu z członków drużyn młodzieżowych to dzieci, wnuki, rodzeństwo strażaków. Tak jak Julia Pasztetnik, która w strażackich szeregach wciąż odnajduje nowe wspomnienia o swoim tacie i która postanowiła pójść jego drogą.
(ip)
Fot. Dariusz Gorajski, Ryszard Pakieser