Na początku odwiedziliśmy ryby, zobaczyliśmy, jak wyglądają sieje i karpie. Dowiedzieliśmy się, że chore lub nowe ryby muszą przebywać w tzw. kwarantannie, czyli odosobnieniu. Następnie poszliśmy do domku z owadami. Jak wiadomo, owady nie mają zbyt wielu miłośników:). Zobaczyliśmy m.in. kruszczyce, patyczaki i straszyki, o których opowiadała pani Annegret Krüger. Ochotnicy mogli wziąć straszyka na rękę.
Później obserwowaliśmy między innymi surykatki, które chowają jedzenie w ziemi, i fenki pustynne z ogromnymi uszami, dzięki którym bardzo dobrze słyszą i mogą chłodzić ciało. Widzieliśmy również dingo – dzikie psy australijskie, podobne do domowych. Od naszych psów różni je to, że są większe i nie umieją szczekać.
Sporo czasu spędziliśmy na podziwianiu mandryli, których samce mają pośladki i twarz we wszystkich kolorach tęczy. Odwiedziliśmy żółwie błotne, które zimują w… lodówce. Nasze zimy są dla nich zbyt mroźne, dlatego na ten czas pracownicy zoo przenoszą je do specjalnych lodówek. Czasem jednak żółwie są szybsze i zanim zostaną wyjęte ze stawu, kopią doły pod wodą i głęboko się w nich zagrzebują.
W zoo mieszkają również mniej egzotyczne zwierzęta, jak dobrze nam znane kozy. Pani Agata powiedziała nam, że samce muszą przebywać w osobnych zagrodach, ponieważ bardzo brzydko pachną.
Mieliśmy wyjątkową okazję obserwować małą małpkę, która niedawno się urodziła i wzbudzała zainteresowanie całej małpiej rodzinki. Widziałem pierwsze godziny życia małpki.
W sklepie z pamiątkami kupiłem mojemu bratu maskotkę jeżyka, a sobie – żółwia wodnego. Będzie mi przypominał Ueckermünde.
Michał JASIŃSKI