Poniedziałek, 23 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Matka chrzestna na pochylni

Data publikacji: 19 listopada 2015 r. 14:17
Ostatnia aktualizacja: 20 listopada 2015 r. 08:39
Matka chrzestna na pochylni
Wiceminister Anna Wypych-Namiotko w Szczecińskiej Stoczni Remontowej Gryfia, gdzie w 2011 r. została matką chrzestna kontenerowca "Port Gdynia". Oczywiście w kapeluszu. Fot.: Marek KLASA  

Nim pojawiła się matka chrzestna, uroczystość miała charakter typowo religijny. Tak było ponad 4 tysiace lat temu w Egipcie, gdy wodowano na Nilu statek dla faraona. Przesądny człowiek tamtych czasów próbował ubłagać bóstwa, powierzał bogom swój los na tak niepewnym morzu.

Źródła donoszą też o krwawej formie ceremoniału. I tak łodzie wikingów zjeżdżały do morza po karkach niewolników. Łamane kości miały przekazywać swą siłę stępce Drakkara. Potem ludzką krew zastąpiono glinianymi naczyniami z krwią zwierzęcą.

Ceremonia cywilizowała się. W Anglii np. chrztu okrętu dokonywał król lub wyznaczony urzędnik wznosząc toast pucharem, w którym było wino. Naczynie wyrzucał następnie za burtę. Obrzęd upraszczano i w 17. wieku o kadłub rozbijano butelkę z winem. W czasach prohibicji Amerykanie zastąpili alkohol wodą, a po jej zakończeniu (1933 r.) standardem stała się roztrzaskiwana o burtę butelka szampana.

Ostatecznie postawiono na kobiety. Skąd biorą się współczesne matki chrzestne? W Stoczni Szczecińskiej - gdy jeszcze istniała - przyjeżdżały najczęściej z Niemiec, Norwegii czy Holandii. Także Polki podróżowały w bardziej i mniej odległe zakątki świata, by zwolnić z pochylni swojego chrześniaka. W naszym regionie bywało (i bywa) tak za sprawą PŻM, która zamawiała statki m.in. w Anglii, Danii, Argentynie, Niemczech, Japonii, a obecnie w Chinach.

- W Polskiej Żegludze Morskiej matki chrzestne chrzciły swoje statki od początku istnienia armatora. Nawet na początku lat 50. w ponurych czasach stalinowskich. Kiedyś była to okazja do uhonorowania kobiet, będących żonami znanych dygnitarzy czy przodowników pracy. Raczej rzadko interesowały się one potem swoimi "chrześniakami" - przypomina Krzysztof Gogol, rzecznik prasowy Grupy PŻM.

Gogol dodaje, że w połowie lat 60. ówczesny dyrektor naczelny PŻM, Ryszard Karger, wpadł jednak na pomysł, aby za pośrednictwem matek chrzestnych dotrzeć do szerokich mas społeczeństwa i dzięki nim propagować kulturę morską - a przy okazji również dobre imię armatora - na cały kraj.

- Idea przyjęła się znakomicie, a wybierane wówczas w całej Polsce matki chrzestne: wybijające się pracownice zakładów, nauczycielki czy działaczki społeczne rzeczywiście stały się ambasadorkami PŻM w swoich lokalnych społecznościach - mówi rzecznik.

W historii PŻM jest ich około 200. Działają w Klubie Matek Chrzestnych. Podobny powstał na wschodnim wybrzeżu.

Jednym z bardziej stresującym momentów w życiu matki chrzestnej jest jej debiut na pochylni lub na nabrzeżu. A to m.in. dlatego, że z morzem związanych jest sporo przesądów. Debiutu często nie ułatwiają sami organizatorzy uroczystości. Chodzi o szampan. W Stoczni Szczecińskiej polegało to na przecięciu toporkiem linki, która uruchamiała stalowe ramię z butelką na końcu, która z dużą siłą roztrzaskiwała się o stalowy kadłub. Gorzej, gdy flaszkę z trunkiem trzeba było rozbić mocnym zamachem. Tak było np. w stoczni Gryfia, gdzie matką chrzestną kontenerowca "Port Gdynia" była wiceminister Anna Wypych-Namiotko. Albo zamach był za słaby, albo linka do której przyczepiona była butelka - fiksowała. Delikatna kobieta trudziła się więc kilkakrotnie (za każdym razem był jęk zawodu). Szampan rozprysnął się bodajże za czwartym razem, wzbudzając niepohamowany aplauz.

Jeszcze bardziej natrudziła się matka chrzestna (także w Gryfii) patrolowca dla Norwegii, która rozbiła szampana na sznurku dopiero za jedenastym razem.

Nieodzownym atrybutem matki chrzestnej (przynajmniej na stoczniowych pochylniach Szczecina) powinien być  kapelusz. Tak twierdzą przesądni. Gdy go zbraknie na głowie - z eksploatacją statku może być różnie. Przykładem "Bow Sirius". Jak informował Kurier, w 2007 r. pechowo zakończył się dziewiczy rejs wybudowanego w Szczecinie norweskiego chemikaliowca. W drodze ze Stoczni Szczecińskiej Nowej do Hamburga jednostka staranowała wrota śluzy w Holtenau na Kanale Kilońskim. Straty oszacowano na 1,5-2 mln euro. Podobno zawinił kapitan, który źle zrozumiał komendę. Ale może nad statkiem zaciążyło rozbicie butelki nie o dziób a o śródokręcie oraz to, że matka chrzestna nie miała na głowie żadnego nakrycia? Poza tym ochrzczono zbiornikowiec nie do końca pomalowany.

I wreszcie coś z lat stalinizmu w Polsce. W PRL-u za pechowy (wg. Newsweeka i marynarzy z tamtych lat) uchodził drobnicowiec "Bolesław Bierut". Wodowano go w Gdańsku w kwietniu 1956 r. Matką chrzestną została córka zmarłego prezydenta - Aleksandra. Gdy o burtę rozbił się szampan, kadłub pozostał na miejscu. Nie powiodły się próby zepchnięcia statku z pochylni. UB uznało to za prowokację. Sabotażystą okazał się jednak... przymrozek, przez który zgęstniał smar na pochylni. Statek uwolniono po ponad dobie zmagań. Potem jednak -  w czasie wojny - frachtowiec został uwięziony na 8 lat na Bliskim Wschodzie. 

Takie pechowe przypadki to promil. Wodowania na ogół przebiegają pomyślnie, a matka chrzestna cieszy się, że jej chrześniak pływa po morzach i oceanach i sławi imię....

Wiele z pań wybiera się raz lub częściej w morską podróż na jego pokładzie. I wtedy doświadcza tego, co czuje marynarz. Zacytujmy więc na koniec takie wspomnienie p. Ewy Gawęckiej, matki chrzestnej zwodowanego w 1979 r. masowca "Kopalnia Siersza", które zanotował Piotr Zieliński w książce "Kotwica w sercu":

"Niestety, podróż nie obyła się bez sztormu. Na statku zaczęły latać stołki, a marynarze starali się umocować meble łańcuszkami. Potężny statek kołysał się na fali, jak łupinka. Morze to potężny żywioł. Słychać było burzę, a mnie wydawało się, że to koniec świata. Każda z potężnych fal, przewalających się przez pokład, zdawała się nieść nam ostateczną zgubę. Bardzo się bałam. Myślałam wówczas o rodzinie, zwłaszcza o dzieciach, które zostały w domu. Sądziłam, że przyjdzie mi zginąć w tym szalejącym morzu". 

Marek Klasa

!PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY Z NAJNOWSZEGO KURIERA MORSKIEGO

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Pokon
2015-11-20 06:14:03
Ten tytuł... Bezcenny!
Żeby się tylko nie stoczyła !!
2015-11-19 17:16:55
.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA