Wtorek, 24 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Flisacy znów popłynęli ku morzu

Data publikacji: 19 sierpnia 2021 r. 14:15
Ostatnia aktualizacja: 19 sierpnia 2021 r. 14:15
Flisacy znów popłynęli ku morzu
W drugiej połowie lipca ulanowscy flisacy kolejny już raz przypłynęli ze Ścinawy na Dolnym Śląsku do Szczecina. Fot. Ryszard PAKIESER  

W dawnej Polsce budowali potęgę portowego Gdańska. W tamtych czasach flisacy spławiali rzekami towary. Choć dziś ładunki jadą do portów składami kolejowymi, ciężarówkami czy barkami, ta grupa zawodowa nie zamierza dać o sobie zapomnieć. Ma jeszcze do zrobienia wiele pożytecznych rzeczy.

Flisakami byli na ogół chłopi z nadrzecznych wsi, a spław był dla nich dodatkowym, sezonowym zajęciem. Z czasem powstały obyczaje i słownictwo flisackie. W XVII wieku założyli własną organizację przypominającą rzemieślniczy cech miejski, a król Władysław IV Waza nadał im przywileje cechowe.

Piękno tego zajęcia zauważył poeta i kompozytor z pogranicza renesansu i baroku – Sebastian Klonowic, który opisał je w poemacie pt. „Flis, to jest Spuszczanie statków Wisłą i inszymi rzekami do niej przypadającymi”.

W pierwszej części poematu opowiada o wadach i zaletach żeglugi. Klonowic zaczyna od wielkiej wody. „Morze jest według poety żywiołem obcym dla człowieka, docenia jednak zalety morza jako drogi handlowej, a tym samym jako źródło dochodów. Podziwia żeglarzy, którzy wyruszają w dalekie, zamorskie wyprawy, przede wszystkim na kontynent amerykański. W części tej pojawiają się nawiązania do greckich mitów i grecko-rzymskiej literatury (Wergiliusz), a przede wszystkim do Biblii. Wymienia porty morskie, nazwy mórz, rzek, gatunki wodnych zwierząt. Pojawia się także słownictwo związane z rzemiosłem morskim” – czytamy w opracowaniu nt. poematu w Wikipedii.

Potem już Klonowic zajął się handlem oraz przygotowaniem statku do spływu rzecznego. Tu używa specjalistycznego słownictwa flisaków. Poeta proponuje „interpretację flisowania jako paraboli życia ludzkiego”.

Dziś flisacy to także pamiątka po tamtych wiekach, a dawne tradycje przekazują w formie promocji turystycznej i zachęcania do rozwijania gospodarczego polskich rzek. Do dziś istnieje miejscowość Ulanów leżąca u ujścia Tanwi do Sanu. Od XVI do XX wieku Ulanów był ważnym ośrodkiem dla spławów. Nic więc dziwnego, że przed blisko ośmiu laty tradycje tamtejszych flisaków trafiły na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego.

– Pochodzę z Ulanowa nad Sanem – mówi retman Mieczysław Łabędzki. – Miejscowość jest niewielka. Niemal od początku ludzie, którzy tam żyli, zajmowali się flisactwem i okołoflisactwem. Ja sam dotarłem do mojego prapraprzodka z 1739 roku – w prostej linii. Co do starszych przodków nie mam potwierdzonych dokumentów na ich obecność. Na szczęście uratowano u nas w Ulanowie księgę cechu retmańskiego i sternickiego, która opisuje, jak się wyzwala młodych adeptów sztuki flisackiej na retmanów i na sterników. Są też księgi metrykalne, więc jest mi łatwiej, gdyż potwierdza się, że trzeba mieć coś w genach, żeby człowiek skłaniał się do pójścia na wodę. Ja ciągle się jeszcze uczę, ale i uczę innych.

Niestety – jak podkreśla – problem jest jeden. Wiele tak temu ustawodawcy uznali, że nie ma już samospławu – zawodowego flisu – więc nie można uzyskać patentu. A skoro się go nie posiada, to nie można uzyskać pozwolenia na spław. I samospławu nie ma.

– Prawdopodobnie jestem jednym z ostatnich, jeśli nie ostatnim człowiekiem w naszym kraju, który posiada patent retmański – mówi Mieczysław Łabędzki. – Pracujemy nad tym, żeby to znów było możliwe. Tymczasem spławianie tratw zostanie wpisane jesienią na listę światową UNESCO. Mam nadzieję, że to spowoduje otwarcie pewnych furtek i możliwości.

W drugiej połowie lipca ulanowscy flisacy kolejny już raz przypłynęli ze Ścinawy na Dolnym Śląsku do Szczecina. Po drodze ich ekspedycja zaliczyła przystanki w 18 przystaniach lub punktach na terenie województw: dolnośląskiego, lubuskiego i zachodniopomorskiego. Na jednym z ostatnich przystanków – w Widuchowej – ugościli ich tamtejsi samorządowcy. Były podziękowania i medal za wieloletnią współpracę. „Koło Gospodyń Wiejskich Lawenda Widuchowa przygotowało stoisko ze swoją ofertą kulinarną. Serwowano zupę gulaszową, szaszłyki, naleśniki, ciasto, lody i mrożoną kawę. Było wspólne biesiadowanie i pieśni. Deszcz nikogo nie wystraszył. Dziękujemy i do zobaczenia już za rok!” – czytamy w relacji z flisu.

Przedostatnim punktem na mapie było Gryfino. „Tutejsze nabrzeże nieodmiennie robi na nas ogromne wrażenie. Wraz z okalającą zabudową tworzy tak zwany waterfront, czyli aktywny styk miasta z rzeką. Nabrzeże stanowi powiązanie sieciowe z portami i przystaniami jachtowymi Zachodniopomorskiego Szlaku Żeglarskiego łączącego porty turystyczne Pomorza Zachodniego położone wzdłuż Odry, Zalewu Szczecińskiego i wybrzeża Bałtyku z akwenami niemieckimi” – z podziwem napisali uczestnicy na stronie flisodrzanski.pl. O to im przecież przez te 25 lat chodziło, aby tam gdzie styk wody i lądu porastało sitowie, powstawały nabrzeża.

Tegoroczny jubileuszowy XXV Flis Odrzański zakończyli u podnóży Wałów Chrobrego. Przypłynęli – jak zwykle – na tratwie. Uczestników powitał na Łasztowni kpt. ż.w. Włodzimierz Grycner, wielokrotny komodor poprzednich flisów. Na tę okoliczność na skwerze Kapitanów przygotowano wystawę przypominającą historię odrzańskich wypraw ku morzu. Gospodarz opowiadał o wybitnych dowódcach Polskiej Marynarki Handlowej i żeglarzach, którzy związali swe życie ze Szczecinem. Było pamiątkowe zdjęcie.

Arkadiusz Drulis, komodor lipcowego spławu, poinformował, że uczestnicy pokonali aż ponad 414 kilometrów Odry. Byli dobrze przygotowani na wielodniową wyprawę.

Wielokrotnie oddawano honory p. dr Elżbiecie Marszałek, inicjatorce, a potem wielokrotnej organizatorce tego przedsięwzięcia. To dzięki jej namowom wiele miejscowości zmodernizowało lub wybudowało przystanie i turystycznie na nowo powróciło nad rzekę.

– Wiele portów zostało odkopanych spod trawy i chaszczy. Na trasie powstało sporo marin i przystanków, gdzie można się bezpiecznie zatrzymać. Turystycznie rzeka rozwija się wspaniale. Natomiast trzeba powiedzieć jasno, dopóki nie zostanie przywrócony transport towarowy, to się to nie utrzyma. Bo przyszłością Odry jest wznowienie transportu ze Śląska do morza i do Niemiec i w drugą stronę – podkreślił komodor Arkadiusz Drulis.

Jak to się zaczęło i o tym, że dwa pierwsze flisy odbyły się bez tratwy przypomniał w Szczecinie retman Mieczysław Łabędzki. – W 1997 roku p. doktor Elżbieta Marszałek spotkała nas w Gdańsku pod fontanną Neptuna. Przyjechała następnie do Ulanowa i namówiła nas. Pojechaliśmy potem do Bielinka, gdzie mieliśmy montować tratwę, no i tak się zaczęło. Jedynym rokiem, gdy nie przypłynęliśmy, był rok ubiegły, ale nie do końca, bo przypłynęliśmy dwoma galarami ze Ścinawy – mówi retman. – Kawał czasu minęło, a wszystko najlepsze co nas spotkało to ludzie.

Jak dodaje retman, nad Odrą wiele się zmieniło, „bo p. Elżbieta Marszałek jest osobą niezwykle konsekwentną”. – Gdy przypływaliśmy do jakiegoś portu, to pytała, co będzie zrobione dla Odry w przyszłym roku. Podczas kolejnego flisu wyciągała notatki i pytała, czy to co obiecali gospodarze jest gotowe. Samorządowcy zdawali sobie sprawę, że to nie przelewki, że flis się rozrasta i po tych latach można powiedzieć, że powstało wiele przystani w małych miejscowościach i wioskach. Zmieniła się też rzeka, jest czystsza, bardziej przyjazna. Natomiast ruchu turystycznego za wiele nie spotkaliśmy i to nas nie satysfakcjonuje. Jeżeli spojrzymy szerzej, to np. na Wiśle pływa coraz więcej jednostek drewnianych. Odbywa się także festiwal w Toruniu drewnianych łodzi żaglowych. Mam nadzieję, że podobne jednostki i imprezy pojawią się na Odrze. Na pewno tak się stanie, bo to nieuniknione – mówi z optymizmem retman Mieczysław Łabędzki.

(b)

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA