Edward Solarewicz, dawny pracownik Stoczni Szczecińskiej, podczas stanu wojennego zajmował się przygotowywaniem niezależnego wydawnictwa poświęconego tematyce morskiej i stoczniowej – ,,Ster – Głos Stoczni Podziemnych”. Za tę działalność został aresztowany i skazany, a później zmuszony przez władze PRL do opuszczenia kraju. Od ponad 30 lat mieszka w Kalifornii. Niedawno gościł w Szczecinie, gdzie odebrał Krzyż Wolności i Solidarności.
Ze Szczecinem związał się w 1965 roku.
– Moim marzeniem było pływanie na morzu, ale okazało się, że budowałem statki – opowiada. E. Solarewicz.
W latach 1965-70 uczęszczał do Technikum Budowy Okrętów w Szczecinie. Trenował też boks – w Błękitnych Stargard i Pogoni Szczecin. Jako junior w Błękitnych był nawet mistrzem okręgu. Po technikum od razu trafił do Stoczni Szczecińskiej, ale na bardzo krótko, bo po trzech miesiącach dostał powołanie do marynarki wojennej.
– Na radarach obserwowałem morze z punktu w Dziwnowie – wspomina. – Później wróciłem do stoczni. Pracowałem jako elektryk i narzędziowiec. W późnych latach 70. związałem się z ruchem podziemnym. Zbierałem różne informacje i puszczałem to w stocznię.
„Ster” drukowano u niego w mieszkaniu.
– Byłem też autorem tekstów – mówi. – W kilka osób pisaliśmy i produkowaliśmy to wydawnictwo. Wszyscy byliśmy pracownikami stoczni.
Pan Edward w Stoczni Szczecińskiej pracował do połowy 1982 roku – 19 lipca został aresztowany. Przebywał w Areszcie Śledczym w Szczecinie i w Zakładzie Karnym w Goleniowie. Wyrokiem Wojskowego Sądu Garnizonowego w Szczecinie został skazany na karę siedmiu miesięcy więzienia.
– Dostałem bardzo mocną sugestię, aby wyjechać z Polski – zaznacza. – I tak, 6 września 1983 roku znalazłem się w Stanach Zjednoczonych. Wyjechałem z rodziną: żoną i dwójką dzieci. Powodem była moja działalność opozycyjna. Bałem się, że w kraju spotkam na ulicy ludzi współpracujących ze mną, a władze ich przechwycą. Sponsorem mojego wyjazdu była czeska organizacja. Podczas rozmów z konsulem w Warszawie w pewnym momencie padło pytanie, dokąd chciałbym pojechać. Powiedziałem, że to nie jest ważne, ale dużo słyszałem o Kalifornii i chyba to przeważyło… Wcześniej był krótki pobyt w Niemczech, w obozie przejściowym. Polskę opuściłem na promie „Pomerania”, płynąc ze Świnoujścia do Travemünde, była nawet malutka manifestacja „Solidarności”. Przed wylotem do Stanów odbyłem ostatnią rozmowę w ambasadzie amerykańskiej we Frankfurcie nad Menem. Tam też zostawiłem cały pakiet egzemplarzy „Steru”. Dwa dni później byłem z rodziną w samolocie.
Dostał tzw. bilet w jedną stronę.
– Jeszcze przed wyjazdem z Polski były próby zdyskredytowania tego, co robię, bo gdy na komendzie wręczano mi paszport, usłyszałem: „Co, jedziesz garnki tłuc u Niemców?” – relacjonuje. – Ja nie chwaliłem się tym, dokąd jadę, ale wtedy nie wytrzymałem i powiedziałem, że nie będę żadnych garnków tłuc, tylko wujek Ronnie mnie zaprosił.
W USA musiał sam sobie radzić. Pracował w swoim zawodzie, najpierw pięć lat dla firmy elektronicznej, zajmującej się m.in. różnego rodzaju zabezpieczeniami.
– Zainteresowany byłem głównie tym, żeby się nauczyć, jak prowadzić biznes – podkreśla.
Udało się i miał później swoją firmę zajmującą się alarmami. Dziś już jest na emeryturze.
Gdy opuszczali Polskę, dzieci miały 11 i 10 lat. W USA urodziła się jeszcze córka.
– Ze względu na moją działalność, dzieci w szkole w Szczecinie zaczęły być dyskryminowane, nagle z najlepszych uczniów stały się złymi – dodaje. – W USA pokończyły dobre szkoły: syn Akademię Sztuk Pięknych w San Francisco, a druga w kolejności córka – prawo w Georgetown.
Już do wolnej Polski przyjechał po raz pierwszy w 1992 roku, był w Szczecinie, w Warszawie.
– Nawiązałem współpracę z rządem Jana Olszewskiego – opowiada. – Ówczesny minister obrony Jan Parys poprosił mnie o przygotowanie pewnego projektu związanego z zabezpieczeniem wschodniej granicy Polski. Sześć miesięcy nad tym pracowałem, już leciałem z propozycją, gdy w Amsterdamie dowiedziałem się, że rząd Olszewskiego jest zdejmowany. Smutne to było. Po paru miesiącach dostałem odpowiedź, że mój projekt nie może być przyjęty.
Niedawno pan Edward gościł w Szczecinie i 26 listopada odebrał Krzyż Wolności i Solidarności. Znalazł się w gronie ponad 40 działaczy opozycji antykomunistycznej z lat 1956-1989, których w ten sposób uhonorowano. Te państwowe odznaczenia, nadane przez prezydenta RP Andrzeja Dudę, wręczył Jarosław Szarek, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, podczas uroczystej gali w Technoparku Pomerania.
– Przy okazji przyjechałem też odebrać nowe dokumenty – paszport, prawo jazdy i dowód osobisty, bo okazało się, że stare się przeterminowały – dodaje E. Solarewicz.
Jak mówi, dostał emeryturę z Polski, ale nie wie, czy wróci na stałe. Jest bowiem także bardzo związany z Kostaryką, gdzie trochę zainwestował w ziemię.
W Szczecinie spotkał się z dawnymi znajomymi, m.in. z radcą prawnym Eugeniuszem Szymalą, który w procesie sześciu osób w Wojskowym Sądzie Garnizonowym w marcu 1983 r. bronił innego stoczniowca – Józefa Wasilewskiego (głównego oskarżonego), skazanego na półtora roku bezwzględnego pozbawienia wolności. Pan Józef, uczestnik strajków w Stoczni Szczecińskiej w 1980 i 1981 r., też otrzymał Krzyż Wolności Solidarności.
(ek)
Fot. Ryszard Pakieser