Do 4. Łużyckiej Brygady Saperów stacjonującej w Gorzowie Wlkp. powołano 84 osoby pochodzące z ówczesnych województw: jeleniogórskiego, kieleckiego, wałbrzyskiego, wrocławskiego i zielonogórskiego. Nie wszyscy przeszli komisję lekarską, mimo to do pozostania zakwalifikowano wielu posiadających kategorię D. Dowódcą jednostki był płk Eugeniusz Koblak.
Na tle niektórych obozów w koszarach przy ul. Fryderyka Chopina panowały stosunkowo łagodne zasady i dobre warunki zakwaterowania. Z powołanymi związkowcami przeprowadzano rozmowy o charakterze politycznym, wypytywano o działalność w „Solidarności”, przeszukiwano im szafki, ale ich nie wyzywano i nie upokarzano. Początkowo mogli robić to, co pozostali żołnierze, swobodnie przemieszczali się po jednostce, korzystali z kantyny, dopiero po kilku dniach odseparowano ich od reszty. Do ich stałych zajęć należały długie marsze.
Sytuacja zmieniła się pod koniec grudnia, kiedy zostali wywiezieni na poligon w Wędrzynie i ulokowani w 8–10-osobowych namiotach polowych. Była to kara za zbyt głośne śpiewanie kolęd w czasie świąt Bożego Narodzenia oraz za zakupienie przez żołnierzy kwiatów i złożenie ich pod Białym Krzyżem obok gorzowskiej katedry, który stanowił symbol oporu w czasie stanu wojennego. Na poligonie zostali aż do zwolnienia 3 lutego 1983 r.
Edward Muszyński: „Wywieziono nas w grudniu 1982 r. w »trójkąt bermudzki«. Czyli teren pomiędzy Rzepinem, Międzyrzeczem a Gorzowem Wlkp. i na terenie poligonu równaliśmy drogi czołgowe w zimie i karczowaliśmy drzewa do końca naszego pobytu. Na tym poligonie spaliśmy pod namiotami. Namioty były ogrzewane piecykami, tzw. kozami. Było nam bardzo zimno. W nocy co dwie godziny zmienialiśmy się przy piecyku, aby podkładać do ognia. Nie było żadnej opieki lekarskiej. Jak ktoś zachorował bądź się skaleczył, to leczyliśmy się sami między sobą. Dodam, że na tym terenie nie mieliśmy żadnych ćwiczeń wojskowych. Nie mieliśmy okazji zobaczyć, gdzie nas wiozą. Nikt nam nic nie mówił. Baliśmy się, że wiozą nas na Katyń”.
Marta Marcinkiewicz