Urodzony w 1953 r. w Gdańsku były pięściarz, a obecnie trener i działacz sportowy Edward Król, do Szczecina trafił w 1980 r., a przez czterdzieści lat zdołał na dobre zadomowić się w grodzie Gryfa. Całe jego życie związane jest z boksem (choć kibicuje też siatkówce i LA), ale nie tylko własne, bo także rodzina i to w komplecie pasjonuje się szlachetną szermierką na pięści. Rodzina Królów w 2003 r. założyła Bokserski Klub Sportowy Olimp (będący w pewnym sensie kontynuacją sekcji boksu Stali Stocznia), który aktualnie według punktacji prowadzonej przez Ministerstwo Sportu zajmuje II miejsce w Polsce, jeśli chodzi o pięściarskie współzawodnictwo dzieci i młodzieży.
– Jak rozpoczęła się przygoda z boksem, dzięki któremu trafił pan do Szczecina?
– Jestem rodowitym gdańszczaninem, więc niejako naturalnie moim pierwszym klubem była Gedania, w której zaczęto mnie wprowadzać w arkana boksu. W swojej wadze byłem solidnym zawodnikiem, o czym świadczyć mogą choćby liczby, bo w całej karierze stoczyłem 303 walki, z których jedynie 32 przegrałem. Miałem długie okresy, dochodzące do dwóch lat, w których nikt mnie nie mógł pokonać. Mój największy sukces to brązowy medal mistrzostw Polski seniorów, a zwyciężałem też w międzynarodowych turniejach i to nie tylko w kraju, ale także w Niemczech, Danii, Szwecji i na Węgrzech. Miałem więc transferowe oferty i z Gedanii trafiłem do Czarnych Słupsk, z których przeniosłem się do Gwardii Koszalin, a kolejnym klubem była Concordia Knurów. Właśnie stamtąd, ze Śląska, w gorącym solidarnościowym roku, przeprowadziłem się do szczecińskiej Stali Stocznia.
– Stoczniowego klubu już nie ma, lecz pan nie zerwał z boksem…
– Po przemianach ustrojowych Stocznia Szczecińska zaczęła mieć problemy, a w konsekwencji także wielosekcyjny klub przyzakładowy. Poszczególne sekcje próbowały się usamodzielniać, przekształcając z różnym skutkiem w nowe kluby. Po zakończeniu kariery zostałem trenerem, a gdy perspektyw w Stali Stocznia nie było – wtrącę że w miejscu klubowej bokserskiej i pingpongowej hali przy ulicy Kazimierza Królewicza jest dziś osiedle mieszkaniowe – postanowiłem założyć BKS Olimp, któremu prezesuję. Przez pierwsze dwa lata tułaliśmy się w piwnicy przy alei Wojska Polskiego, ale później przenieśliśmy się do funkcjonalnych pomieszczeń przy ulicy Mazurskiej, gdzie działamy do dziś. W moje ślady pięściarza i trenera poszedł starszy syn Radek, a młodszy Tomek, zwany przez przyjaciół „Królikiem”, długo się opierał, ale też w końcu zapałał sympatią do boksu. Obaj synowie posmakowali też zawodowych ringów, a Tomek razem z Arturem Gierczakiem jesienią weźmie udział w kolejnej profesjonalnej gali. Moja żona Jadwiga, którą jednak wszyscy nazywają „Jagodą”, jest wiceprezesem Olimpu, ale nie jest to funkcja na papierze. Na zawodach ona kibicuje najgłośniej, a jest też regularnie obecna na treningach, matkując zawodnikom, a szczególnie tym najmłodszym. Od niedawna jest w klubie też instruktor spoza rodziny, bo wzmocnił nas Przemysław Kobus. Mamy w Olimpie boks olimpijski, ale także zawodowy oraz sekcję kobiecą. Pracujemy też z dziećmi oraz rekreacyjnie z oldbojami.
– Jak radzicie sobie w czasach pandemii?
– Przestrzegamy wszelkich norm sanitarnych oraz zasad zdrowego rozsądku, ale prowadzimy normalny cykl treningowy, bez przerw, codziennie. Wkrótce czekają nas pierwsze starty, bo właśnie rozpoczynają się międzynarodowe Mistrzostw Śląska kobiet, na które wybiera się między innymi reprezentantka Polski z Olimpu Wiktoria Wójcik. Na międzynarodowy turniej wybieramy się też 5 września do Poznania, a tydzień później w Szczecinie odbędą się eliminacje do Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży, zaś kolejnym sprawdzianem będą mistrzostwa Polski juniorów.
– Dziękujemy za rozmowę. ©℗
(mij)