Wojna, którą zaczął Kreml i z której nie zamierza się wycofać, reorientuje układ sił politycznych na świecie i światową gospodarkę. Od surowców z Rosji uniezależniają się wszystkie kraje Unii Europejskiej, z wyjątkiem Węgier. Także w Polsce i Niemczech trwa wyścig z czasem. Jesień i zima są coraz bliżej. Ceny ciepła i paliw idą w górę.
„Oczekuję jesienią dużej fali protestów” – mówiła niedawno Inka Gossmann-Reetz, rzeczniczka SPD ds. wewnętrznych w parlamencie krajowym Brandenburgii. Ostrzegała, że „w blokach startowych są ekstremiści, którzy dla swoich celów wykorzystają każdy kryzys”. Jörg Müller, szef Urzędu Ochrony Konstytucji Brandenburgii, dodał: „Marzą o wściekłej zimie (Wutwinter). Mają nadzieję, że kryzys energetyczny i wzrost cen będą promować ich antypaństwowe zamiary”. Wcześniej podkreślał, że „większość ludzi, którzy martwią się o kolejne rachunki, nie ma nic wspólnego z ekstremą”.
Wsparł go Jan Redmann, szef frakcji parlamentarnej CDU w landtagu, mówiąc, że znaczna większość obywateli Niemiec nie pozwoli, by Putin prowadził ich „za kółko w nosie” (w domyśle: jak bydło). Podkreślał: „– Nikt nie musi, nam, Niemcom wschodnim, tłumaczyć, że wolność zawsze ma swoją cenę. Jestem pewien, że jesienią zobaczymy społeczeństwo, które właśnie z tego powodu będzie oszczędzać energię”.
Sytuacja energetyczna w Niemczech jest dziś bardzo trudna. Winą obarcza się polityków, którzy ufając Putinowi i chcąc wspierać Rosję w rozwoju gospodarczym, co miało sprzyjać zbliżaniu jej do demokracji – podobnie jak kiedyś, gdy politycy amerykańscy wspierali gospodarkę państw wschodniej Europy – wyjątkowo silnie uzależnili swój kraj od rosyjskich surowców. Teraz mówi się, że to skutkiem ich naiwności, a jeśli chodzi o byłego kanclerza Schrödera – finansowej pazerności i lekceważenia doświadczeń takich państw jak Polska i kraje bałtyckie, prawie połowa mieszkań w Niemczech korzysta do ogrzewania wyłącznie z gazu. A gaz z Rosji to ponad 50 proc. rocznego zużycia gazu w RFN, łącznie z przemysłem, który jest największym jego konsumentem.
Niemcy zużywają najwięcej gazu w Unii Europejskiej – rocznie około 90 mld m sześciennych. Polska zużywa roczne 20 mld m sześciennych gazu.
* * *
Potrzebą chwili jest więc szybkie stworzenie nowej sieci dostaw i dystrybucji gazu, aby importem z innych krajów zastąpić gaz z Rosji. Niemcy potwierdzają, że zrezygnują z niego do końca tego roku.
1 grudnia, za trzy i pół miesiąca (!), w Lubminie pod Greifswaldem ma zacząć pracę pierwszy terminal LNG. Zbuduje go prywatna firma Deutsche ReGas, mająca wsparcie francuskiego giganta energetycznego TotalEnergies, działającego również w Polsce. Zbudują tzw. terminal FSRU (ang. Floating Storage Regasification Unit), inaczej mówiąc – pływający magazyn regazyfikacji. Podobny jest budowany w Gdańsku. Dzięki niemu Polska będzie mogła sprowadzać rocznie 6,1 mld m sześciennych gazu, prawie tyle, co przechodzi przez terminal w Świnoujściu. Terminal w Lubminie odbierze ze statków i wtłoczy do sieci przesyłowych rocznie 4,5 mld m sześciennych gazu.
Lubmin, znany niegdyś jako spokojne kąpielisko, położony nad płytką Zatoką Greifswaldzką, jest mocno naznaczony nadziejami i klęskami niemieckiej polityki energetycznej. Można by o tym napisać tłustą księgę. Dziś bardzo ważne jest to, że właśnie tam, gdzie z Bałtyku wynurza się Nord-Stream-1 i nieczynny Nord-Stream-2, zaczynają się gazociągi Opal, Eugal i Nel – drogi przesyłu gazu do całych Niemiec, Czech, Ukrainy, Włoch, państw bałkańskich. Polska – jeśli będzie potrzeba – też będzie mogła z nich korzystać.
* * *
Problem w tym, że tankowce LNG o pojemności do 170 tys. m sześciennych, nie będą mogły wchodzić do zbyt płytkiego dla nich portu w Lubminie. Zatrzymają się poza zatoką. Skroplony gaz odbiorą z nich statki łącznikowe i przetransportują do stojącego w porcie statku-magazynu regazyfikacyjnego. Po przywróceniu stanu lotnego gaz będzie przesyłany 450-metrowym rurociągiem (jedynie tę jedną jedyną rurę trzeba wybudować) na ląd, wtłaczany do istniejących gazociągów i wysłany dalej.
Chociaż inwestycja nie ma jeszcze wszystkich zezwoleń, to inwestorzy informują o terminie oddania jej do użytku. Niewykluczone, że pojawią się protesty np. ekologów i organizatorów wypoczynku, bo terminal powstaje na płytkich wodach między Rugią a Uznamem. Uprzedzając tych, którzy zamierzają domagać się pełnego przestrzegania procedur uzyskiwania zezwoleń m.in. środowiskowych, regionalny szef liberałów (FDP) René Domke oświadczył, że są całkowicie w błędzie. Mówił: „Nie zrozumieli, o co chodzi. Trwa wojna i teraz te długotrwałe i skomplikowane procedury nie mogą mieć takiego zastosowania jak przed wojną”. Till Backhaus (SPD), minister rolnictwa i środowiska rządu w Schwerinie, obiecał, że resort szybko załatwi zezwolenia. Szef kancelarii rządu w Schwerinie, Patrick Dahlemann (SPD), podkreślił, że dzięki terminalowi zimą nie będzie w Niemczech kłopotów z gazem. Czy nie przesadził?
* * *
Rząd Meklemburgii-Pomorza Przedniego sfinansuje też budowę drugiego terminala LNG w Lubminie, który powstanie na lądzie, a ma być gotowy najwcześniej pod koniec 2023 r. Nad Bałtykiem i Morzem Północnym mają jeszcze powstać trzy takie terminale: w Brunsbüttel przy ujściu Łaby (Szlezwik-Holsztyn) oraz w Stade i Wilhelmshaven (Dolna Saksonia). Wszystkie są tak projektowane, by w przyszłości można je było przestawić na potrzeby transportu wodoru. RFN nie rezygnuje bowiem z odnawialnych źródeł energii. Przeciwnie – więcej w nie inwestuje.
Ale jest kolejny problem: czym transportować płynny gaz? Niemcy nie mają żadnego odpowiednio dużego statku. Na świecie jest ich około pięciuset. Na brak kontraktów armatorzy nie narzekają.
Rząd Dolnej Saksonii we współpracy z Holandią bada też szanse wydobywania gazu ze złoża na Morzu Północnym. Premier landu Stephan Weil (SPD) przyznał niedawno, że w kontaktach z Władimirem Putinem popełnił błędy, zakładając, że także na Kremlu jest „zasadnicza tęsknota za stabilnym pokojem w Europie”. Stwierdził, że atakiem na Ukrainę Putin rozbił te złudzenia. „Kompletnie stracił wszelkie zaufanie. To jest nieodwracalne” – podkreślił.
* * *
Niemcy wrócili do debaty o energii jądrowej, z której wycofują się zgodnie z umową społeczną, wynegocjowaną przez rząd Angeli Merkel. Do końca tego roku miały być wyłączone trzy ostatnie niemieckie siłownie jądrowe. Teraz coraz więcej głosów wzywa do wydłużenia czasu ich pracy. Chodzi o elektrownie: Emsland (Dolna Saksonia), Isar 2 (Bawaria) i Neckarwestheim 2 (Badenia-Wirtembergia). Christian Lindner (FDP), federalny minister finansów, chce, by pracowały do 2024 r. Jednak przedwczoraj minister energii Dolnej Saksonii powiedział, że elementy reaktora w Emsland są tak wypalone, że pracy siłowni nie da się przedłużyć.
1 sierpnia, po ośmiu miesiącach po wyłączeniu, wznowiła produkcję energii elektrownia Mehrum w Hohenhameln (Dolna Saksonia), pracująca na węgiel kamienny, będąca własnością czeskiego koncernu energetycznego EPH. Będzie korzystać z węgla sprowadzanego z RPA i Australii. Zezwolenie ma produkcję ma do końca kwietnia 2023 roku.
* * *
Wciąż nie ma spokoju w Schwedt, gdzie nadal nie jest pewna przyszłość rafinerii, przerabiającej ropę z Rosji, a ta ma być sprowadzana tylko do końca tego roku. 1200 pracowników boi się o miejsca pracy, organizowane są demonstracje, jakich to popularne na pograniczu miasto nie przeżywało. Rząd federalny potwierdza, że rafineria, będąca faktycznie własnością Rosnieftu, będzie pracować. Musi jednak zostać dostosowana do sytuacji globalnej i polityki klimatycznej. Ropa ma być do niej sprowadzana spoza Rosji, głównie przez port w Rostoku. Politycy podkreślają, że sankcje, nałożone na agresora, mają konsekwencje wewnątrz kraju. Takie są konsekwencje walki o pokój. Rafineria w Schwedt to 90 proc. zaopatrzenia Berlina i Brandenburgii w benzynę i oleje. Gdyby przerwała pracę, kłopoty byłyby także na zachodzie Polski.
Jens Koeppen, chadecki poseł do Bundestagu z graniczącego z województwem zachodniopomorskim okręgu Barnim-Uckermark, mówiąc o niepokojach w Schwedt, stwierdził niedawno: „Nie chcę sobie wyobrażać tego, co może się stać, jeśli pojawiają się u nas pierwsze wąskie gardła na stacjach benzynowych. W Niemczech Wschodnich to nie powinno się zdarzyć, bo tu atmosfera jest wybuchowa”.
Według sondażu Infratest dimap z lipca większość obywateli Niemiec popiera sankcje wobec Rosji. W Niemczech wschodnich poparcie jest na poziomie 51 proc,, a w Niemczech zachodnich – 63 procent.
Niedawno siedmiu burmistrzów z Rugii w liście do rządów w Schwerinie i Berlinie domagało się uruchomienia importu gazu przez Nord-Stream-2. Władze konsekwentnie odrzucają taką możliwość. Dodać trzeba, że burmistrzowie potępili agresję Rosji na Ukrainę, lecz boją się o przyszłość swoich miast. Kilka dni temu „Nordkurier” zamieścił rozmowę ze Stefanem Rudolfem, szefem Zrzeszenia Przedsiębiorców Pomorza Przedniego. Również i on wypowiadał się podobnie.
* * *
Nie ma więc spokoju. Na dodatek przez Pasewalk, Penkun, Anklam przechodzą co poniedziałek manifestacje przeciwników ograniczeń pandemicznych, szczepień, Unii Europejskiej itd. Rozsiewają mrzonki. Stephan Kramer, szef Biura ds. Ochrony Konstytucji Turyngii, też wyraził zaniepokojenie rosnącymi nastrojami kryzysowymi w jego landzie, co jest wynikiem wzrostu cen, epidemii, wojny, kłopotów z energią.
Co się z tego wykluje?
* * *
W obliczu wojny, kryzysów, przemeblowywania świata, politycy niemieccy, oprócz populistycznej i demagogicznej AfD, apelują o bliższą współpracę w ramach Unii Europejskiej. Popularny federalny minister gospodarki Robert Habeck (Zieloni), który stale kontaktuje się m.in. z miastem i rafinerią w Schwedt, z budowniczymi terminali, często przypomina, że Kreml, grając dostawami i cenami gazu, chce rozbić solidarność Europy.
Coraz bardziej popularne staje się oszczędzanie energii, wody, żywności. Może to zabrzmi zbyt patetycznie, ale to też jest dziś metoda walki o wolność i przeciw agresorowi.
Bogdan TWARDOCHLEB