Wtorek, 23 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Ostatnia prosta

Data publikacji: 28 marca 2019 r. 11:11
Ostatnia aktualizacja: 28 marca 2019 r. 11:11
Ostatnia prosta
Plenarne posiedzenie Parlamentu Europejskiego w Strasburgu Fot. Catherine DOKKEN, © European Union  

Za dwa miesiące, 23-26 maja, Europejczycy pójdą do urn wyborczych. W Polsce i Niemczech głosowanie do Parlamentu Europejskiego odbędzie się 26 maja. Polacy wybiorą 52 posłów, Niemcy – 96. W sumie w parlamencie zasiądzie 705 osób.

Wszystko wskazuje na to, że następny, dziewiąty Parlament Europejski będzie jeszcze bardziej podzielony niż obecny. Jeszcze większą rolę będą w nim odgrywać siły eurosceptyczne, a dotychczasowe koalicje ulegną pewnym zmianom. Stawia to przed partiami politycznymi w krajach Unii Europejskiej nowe wyzwania. Pytanie, jaki podział mandatów jest możliwy i co to oznacza dla przyszłości Europy, nabiera więc w tych wyborach szczególnego znaczenia.

Grupy i rodziny

Partie narodowe łączą się w Parlamencie Europejskim w tzw. grupy polityczne, zwane też rodzinami partyjnymi. Największa jest obecnie grupa Europejskiej Partii Ludowej (EPL), czyli centroprawica. Z Polski należą do niej Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe, a z Niemiec – CDU i CSU. EPL liczy 217 członków, w tym 22 z Polski i 34 z Niemiec.

Kolejną co do wielkości grupą jest Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów (S&D), liczący obecnie 186 europosłów. Z Polski z jego ramienia zasiadają w Parlamencie Europejskim przedstawiciele SLD (3), niezrzeszona Lidia Geringer de Odenberg i Adam Gierek z Unii Pracy, a z Niemiec – posłowie z SPD (27).

Niemieccy liberałowie z FDP (3 europosłów) zasilają Porozumienie Liberałów i Demokratów na rzecz Europy, które ma 68 europosłów, a niemieccy Zieloni – Grupę Zielonych / Wolne Przymierze Europejskie, liczącą w sumie 52 europosłów, w tym 13 z Niemiec.

Polacy znajdują się także w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), która liczy 75 posłów, zrzeszając głównie brytyjskich konserwatystów, przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości (14 osób) i czterech posłów niezależnych. Są też w grupie Europa Wolności i Demokracji Bezpośredniej, mającej 41 posłów, w tym jednego z partii Janusza Korwin-Mikkego.

Taki podział mandatów powoduje, że podczas bardzo wielu głosowań w Parlamencie Europejskim zawiązuje się koalicja centroprawicy z socjaldemokratami, dzięki czemu powstaje większość mogąca przegłosować konkretny projekt. Często dołączają do niej liberałowie.

Nowe rozdanie

Jeśli w nowo wybranym Parlamencie Europejskim nie byłoby Brytyjczyków, ich miejsca zajęliby posłowie z innych państw. Zmieniłoby to parlamentarny układ sił, gdyż Brytyjczycy zwolniliby aż 73 miejsca.

W wielu krajach Unii Europejskiej dostrzec można tendencję do popierania przez wyborców kandydatów konserwatywnych i eurosceptycznych. Dlatego można zakładać, że i w najbliższych wyborach odbiorą oni część głosów innym partiom.

Symulacje prowadzone regularnie w badaniach „Barometr partyjny” przez Olafa Wientzka z Fundacji Konrada Adenauera wskazują, że po wyborach największą grupą w Parlamencie Europejskim nadal będzie centroprawica. Pomimo strat w dużych krajach może uzyskać około 171-195 mandatów, co da jej 24-28 proc. miejsc (aktualnie ma ich 29 proc.). Poniosłaby więc dość umiarkowane straty, co wynika z faktu, że jeśli doszłoby do brexitu, odejście posłów brytyjskich osłabiłoby ją stosunkowo mniej dotkliwie niż inne frakcje. Dla porównania: z tego samego powodu liczba miejsc socjalistów i demokratów spadłaby z 25 proc. na 19 proc.

Prognozowany spadek liczby mandatów, które obejmą chadecy i socjaldemokraci, oznacza, że tzw. Wielka Koalicja, tworzona przez nich w obecnym Parlamencie Europejskim, w parlamencie przyszłym nie będzie już miała większości. Dla jej zachowania potrzebny będzie trzeci partner. W zależności od scenariusza, parlamentarną większość będą mogły stworzyć grupy chadeków, socjaldemokratów, liberałów (z partią Emmanuela Macrona) i Zielonych, obejmując 65-72 proc. mandatów. Gdyby tak się stało, podczas głosowań w przyszłym parlamencie można by więc oczekiwać tworzenia się koalicji ad hoc właśnie między tymi partiami.

Z kolei ugrupowania skrajnie prawicowe (Europa Narodów i Wolności) i lewicowe (Zjednoczona Lewica Europejska/Nordycka Zielona Lewica) razem mogą mieć około 20 proc. mandatów, a jeżeli dodać do nich nową grupę, która być może zostanie utworzona pod przewodnictwem włoskiego Ruchu Pięciu Gwiazd (partia ta nie podjęła jeszcze ostatecznych decyzji), to 22-24 proc. W sumie ugrupowania te mogą objąć około jednej trzeciej mandatów.

Powyższe spekulacje bazują na aktualnych sondażach i analizach wyników badań ankietowych, wykorzystujących metody, jakie sprawdziły się podczas prawdziwego głosowania w wyborach do PE. Wiele kwestii wyjaśni się jednak nawet nie w dniach wyborów, lecz trochę później, gdy tworzone będą parlamentarne grupy polityczne. Dopiero bowiem wtedy poszczególni posłowie niezrzeszeni będą mogli zasilać ich szeregi, decydując o ich ostatecznej sile.

Kluczowa będzie frekwencja

Dla ostatecznego podziału mandatów kluczowa może okazać się także frekwencja wyborcza. To od niej zależy, ile jakaś partia w konkretnym kraju zdobędzie mandatów. W całej UE frekwencja w poprzednich wyborach wynosiła 42,97 proc. (2009) i 42,61 proc. (2014). W Niemczech zwykle była stosunkowo wysoka i wzrosła z 43,27 proc. w 2009 r. do 48,10 proc. w roku 2014. Odwrotnie było w Polsce, gdzie osiągała niechlubne lokaty na końcu listy krajów UE. W 2009 r. do urn poszło jedynie 24,53 proc. uprawnionych Polaków, a w 2014 r. – 23,83 proc.

Spitzenkandidaten, czyli kto na czele Komisji

Na przebieg kampanii wyborczej i wynik głosowania będą też wpływać czołowi kandydaci wystawiani przez każdą z rodzin partyjnych. Ich niemiecka nazwa Spitzenkandidaten przyjęła się już w wielu krajach UE, gdzie nie ma osobnego, specjalnego słowa na ich określenie.

Rodziny partyjne wskazują osobę (Spitzenkandidat), która w razie wygranej ich formacji w wyborach powinna objąć stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej. Tak się stało chociażby po wyborach w 2014 r., gdy chadek Jean-Claude Juncker otrzymał to stanowisko po zdobyciu największej liczby mandatów przez EPL, do której należy.

Na obsadzenie stanowiska szefa Komisji Europejskiej wpłynie jednocześnie skład Rady Europejskiej, w której zasiadają szefowie państw i rządów krajów członkowskich, którzy także mają własne interesy. A to właśnie ta instytucja, czyli Rada Europejska, proponuje kandydata na przewodniczącego KE, którego potem musi zaakceptować Parlament Europejski.

Trudne przewidywania

Ostatecznie trudno jednoznacznie ustalić na obecnym etapie kampanii wyborczej, jak będzie wyglądał Parlament Europejski kolejnej kadencji. Wszystko wskazuje na to, że siły proeuropejskie będą miały w nim większość, choć na pewno będzie bardziej zróżnicowany niż obecnie. Siły eurosceptyczne będą odgrywać większą i negatywną rolę, zwłaszcza jeśli uda im się połączyć w dwie duże grupy polityczne. To wszystko może spowodować konkretne kłopoty już na samym początku funkcjonowania nowego parlamentu, bo proces wyłaniania nowej Komisji Europejskiej potrwa zapewne dłużej, co z kolei spowoduje, że Unia Europejska przez pewien czas nie będzie mogła działać w pełni. Tymczasem takie kwestie, jak: potrzeba rozwiązań w polityce migracyjnej i polityce bezpieczeństwa, konstruowanie wieloletniego unijnego budżetu czy sprawy dotyczące generalnie kształtu UE nie powinny czekać. Także w kolejnych latach, przy podzielonym Parlamencie Europejskim, szukanie rozwiązań będzie trudne.

Agnieszka ŁADA

Dyrektor Programu Europejskiego w Instytucie Spraw Publicznych w Warszawie, niezależnym ośrodku analitycznym. Specjalizuje się w tematyce europejskiej i polsko-niemieckiej.

 

Więcej na temat możliwych scenariuszy rozwoju sytuacji po wyborach do PE można znaleźć w serii analiz „Barometr partyjny” autorstwa Olafa Wientzka z Fundacji Konrada Adenauera (www.kas.de).

Więcej o wyborach do Parlamentu Europejskiego na specjalnej stronie PE: www.tymrazemglosuje.eu, www.diesmalwaehleich.eu.

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA