Poniedziałek, 23 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Niepewny los Domu Brandenburgii

Data publikacji: 28 marca 2019 r. 11:04
Ostatnia aktualizacja: 28 marca 2019 r. 11:04
Niepewny los Domu Brandenburgii
Dom Brandenburgii w Fürstenwalde Fot. Stiftung Haus Brandenburg  

Haus Brandenburg – Dom Brandenburgii – ma poważne kłopoty. Znajduje się w starym miasteczku Fürstenwalde, a zgromadzono w nim pamiątki niemieckiej Nowej Marchii, historycznej krainy, która nie istnieje od 1945 roku. Jako że jej ziemie są dziś częścią polskiej ziemi lubuskiej, dlatego historycy i regionaliści lubuscy, zajmujący się przeszłością swego regionu, często tu bywają. Fürstenwalde ma 30 tysięcy mieszkańców, leży nad Sprewą, w połowie drogi między Odrą graniczną, Frankfurtem, Kostrzynem a Berlinem.

W wyniku przegranej przez Niemcy wojny i jej konsekwencji w postaci zmiany granic pokonanego państwa, około 14 milionów Niemców zostało zmuszonych do opuszczenia stron rodzinnych i szukania schronienia w dwóch odrębnych państwach, które powstały na jego gruzach. Na uciekinierów i wysiedleńców nie czekały puste miasta ani wsie. Przybywali do miast zniszczonych i przeludnionych, do ludnych wsi, których gospodarze jakże często bronili się przed nimi, mówiąc, że są „brudną hołotą ze wschodu” i „czerwoną zarazą”. Nie chcieli ich mieć w pobliżu, a gdy to się nie udało, dokuczali im i nierzadko poniżali.

Tę ciemną stronę braku solidarności w powojennych Niemczech otwarcie opisał przed dziesięcioma laty Andreas Kossert w książce „Kalte Heimat. Die Geschichte der deutschen Vertriebenem”. Złamał w niej tabu, zrodzone w głowach obywateli Republiki Federalnej Niemiec, pielęgnującej mit o humanitarnej i harmonijnej integracji przybyszy z tubylcami, do czego dużą wagę przywiązywały władze państwa i lokalne samorządy.

Lektura książki Kosserta pomaga zrozumieć fenomen ruchu stowarzyszeń ziomkowskich (ojczyźnianych). Ich społeczne i psychologiczne podłoże wyjaśnia kategoria „Schicksalgefährte” – wspólnoty towarzyszy losu, zmuszonych do opuszczenia rodzinnego domu i poniewierki w cudzych heimatach. Wydziedziczeni z majątku, wyrwani ze znanych krajobrazów i kulturowych wspólnot, próbowali – jak wszyscy wysiedleńcy na świecie – budować tam, gdzie przybyli, choćby ich namiastkę. Organizowali się w stowarzyszenia, a zwołując na wspólne spotkania, dzielili informacjami o tym, kto z krewnych i znajomych przeżył, gdzie mieszka, jak się urządził. Pytali, jak mogą wyegzekwować swe prawa i na kogo mają głosować w wyborach, aby dobrze reprezentował ich sprawy w parlamencie. Ich przedstawiciele wywalczyli im prawo do opieki patronackiej większych miast nad ich stowarzyszeniami. Gwarantowało to przydział lokali na regionalne muzea i archiwa, w których gromadzili pamiątki dziejów i kultury rodzinnych stron.

Stowarzyszenia dostawały także dotacje rządowe i samorządowe, pozwalające im na powoływanie czasopism, umożliwiających przepływ informacji, a tym samym wspomagających utrzymywanie więzi. Gdy polski czytelnik tych Heimatblattów i Heimatbriefów, zazwyczaj regionalista, szuka w nich informacji o przeszłości swej małej ojczyzny, odziedziczonej po nich, jest zaskoczony i poruszony ilością miejsca na łamach, jakie zajmują wiadomości o aktualnych adresach czytelników i miejscach ich pochodzenia, a przede wszystkim wciąż aktualizowane i coraz krótsze listy prenumeratorów starszej daty, obchodzących swe urodziny: 70, 75, 80… Pokazuje to, jak ważne dla nich było i jest pielęgnowanie więzi z dawną społecznością starego heimatu.

Mijały lata. Złudzenia wielu z nich o możliwości powrotu na utracone ziemie obalił ostatecznie rok 1991 i polsko-niemiecki układ o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, wzmocniony później deklaracją Polski o woli dołączenia do jednoczącej się Europy. W ślad za tym władze RFN ograniczyły, a potem wstrzymały dotacje dla organizacji ojczyźnianych, a zainicjowały program przeistaczania patronatów w partnerstwa z polskimi miastami i powiatami, z których pochodzili ich członkowie. Był to wielki krok na drodze zbliżania się dawnych i obecnych mieszkańców tych ziem. Nastał dobry okres współpracy Polaków z Niemcami i Niemców z Polakami, których połączyło, dotąd wykluczające się, a teraz wspólne umiłowanie tego samego skrawka ziemi.

Jednak nieubłagany czas redukował i wciąż redukuje liczbę czytelników ziomkowskich czasopism. Wiekowi twórcy i opiekunowie izb pamięci, bibliotek i archiwów nie znajdują następców. Ich dzieci mają już inne heimaty. Gdy więc stowarzyszenia ziomkowskie zaczęły się rozwiązywać, powstał problem losu dokumentów i pamiątek, które zebrały. Przyjęto, że zbiory likwidowanych placówek z Pomorza będzie przejmować muzeum w pomorskim Greifswaldzie, a zbiory organizacji śląskich – muzeum w śląskim Görlitz. Co jednak zrobić ze zbiorami z Nowej Marchii?

Organizacje ojczyźniane z tej zaginionej po 1945 roku krainy, która dawniej należała do Brandenburgii z jej Berlinem, były zrzeszone w federacji o nazwie Landsmannschaft Berlin Mark Brandenburg. Wieloletni jej przywódca, redaktor Werner Bader, był przejęty tym, że gdy na pytania, skąd pochodzi, odpowiadał, że z Nowej Marchii, to słyszał wtedy pytanie kolejne: a gdzie to jest? Postanowił więc zaangażować się w powołanie placówki zajmującej się przeszłością Nowej Marchii.

Początkowo planowano urządzić ją we Frankfurcie nad Odrą, gdzie właśnie odradzał się Uniwersytet Viadrina. Ówczesne władze miasta, zainteresowane współpracą z Polską, nie chciały jednak komplikować sobie życia. Zgodę na jej lokalizację wyraził natomiast samorząd pobliskiego Fürstenwalde. I tak doszło do jej uruchomienia w roku 1999. Trzy lata później, gdy placówkę przejęła Fundacja Brandenburska (Stiftung Brandenburg), nazwała ją Haus Brandenburg.

Do nowej siedziby przeniesiono bibliotekę i archiwum Landsmannschaftu, a w miarę samolikwidacji stowarzyszeń ojczyźnianych przyjmowano ich zbiory.

Haus Brandenburg szybko stał się miejscem ważnym także dla lubuskich regionalistów. Rozwinęła się współpraca z działem regionalnym Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gorzowie, która od piętnastu lat realizuje serię wspólnych odczytów „Nowa Marchia – Prowincja Zapomniana. Ziemia Lubuska – Wspólne Korzenie”. Ich teksty są publikowane w zeszytach naukowych.

Fundacja, która prowadzi Haus Brandenburg, boryka się z wielkimi problemami: katastrofalnym spadkiem liczby sponsorów, co wymusiło ograniczenie czasu otwarcia placówki, i brakiem miejsca na pełne wyeksponowanie pamiątek. Ostatnio zarysowały się jednak szanse zmian na lepsze. Miasto Frankfurt zgłosiło wolę przekazania fundacji zabytkowego budynku po archiwum miejskim, które przeniosło się do nowego gmachu, a ministerstwo kultury Brandenburgii zadeklarowało, że zabezpieczy finanse, gwarantujące normalne funkcjonowanie placówki.

Pozostaje jeszcze remont starego budynku i jego przystosowanie do nowych funkcji. Na to, jak do tej pory, pieniędzy brak.

Zbigniew CZARNUCH

Emerytowany nauczyciel historii, lubuski regionalista, autor wielu opracowań o dziejach regionu i problemach polsko-niemieckich, mieszka w Witnicy, uhonorowany Nagrodą im. Georga Dehio, przyznawaną przez Niemieckie Forum Kultury Europy Wschodniej, działające w Poczdamie.

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA