Z dr. Maciejem Pieczyńskim, rusycystą i ukrainistą z Uniwersytetu Szczecińskiego, felietonistą „Kuriera Szczecińskiego", rozmawia Alan Sasinowski
– Niedawno zorganizował pan na Uniwersytecie Szczecińskim konferencję o tym, co stało się z Rosją po 24 lutego 2022 roku, na której pojawili się wybitni specjaliści od tej tematyki z całej Polski. Co ustaliliście? Czym stała się Rosja?
– Rosja po 24 lutego 2022 r. znów stała się agresywnym imperium, w którym państwo jest wszystkim, a jednostka niczym, Cerkiew służy jako ideologiczne ramię ekspansji terytorialnej, Stalin powraca do łask w roli personifikacji idealnego, bo silnego, władcy, propaganda kreśli obraz wojny ze „złym Zachodem”, zaś zwykli Rosjanie „chcą takiego, jak Putin”. Tak w największym skrócie można ująć ustalenia ekspertów, którzy wystąpili w ramach kwietniowego seminarium. Nie mogło też zabraknąć tematu „wielkiej literatury rosyjskiej”. Fiedotow pisał o Puszkinie, że był on „piewcą imperium i wolności”, ale przede wszystkim imperium. Podobnie jest z twórcami współczesnymi. Większość, jak choćby najbardziej poczytny w Rosji pisarz Zachar Prilepin, aktywnie popiera inwazję. Ale bywają chlubne wyjątki, do których należy konkurs dramaturgii antywojennej, zorganizowany w ramach festiwalu „Lubimowka”.
– Pana ostatnia książka to „Stalin wiecznie żywy”. Dla jakiej części Rosjan Stalin jest „wiecznie żywy”? Dla garstki radykałów czy dla jakiejś znaczącej grupy?
– Według sondażu, przeprowadzonego w 2023 r. przez niezależną grupę „Lewada”, 47 proc. Rosjan odnosi się do Stalina z szacunkiem, 23 proc. z obojętnością, 16 proc. z sympatią lub zachwytem, a tylko 8 proc. odczuwa wobec niego negatywne emocje. Oczywiście, do sondaży w Rosji należy odnosić się z rezerwą, niemniej pokazują one pewne tendencje. Już w latach 90., czyli w czasach, gdy ludzie nie bali się szczerze dzielić swoimi opiniami, był widoczny wzrost sympatii do Stalina. Po pierwsze, społeczeństwo rozczarowało się demokracją i zapragnęło powrotu rządów silnej ręki. Po drugie, na przełomie lat 80. i 90. rosyjscy nacjonaliści, monarchiści, neofaszyści i komuniści zjednoczyli się w tzw. „obozie czerwono-brunatnym”. Połączyła ich wspólna tęsknota za dawną imperialną potęgą totalitarnego państwa, które zapragnęli odbudować. Naturalnym idolem dla nich był Stalin. Jest on generalnie idealnym władcą dla patrioty rosyjskiego – bo rozszerzał granice państwa i bezwzględnie rozprawiał się z „wrogami wewnętrznymi”. Po trzecie, w Rosji wciąż działa stara zasada „dobry car – źli bojarzy”. Tzw. zwykli Rosjanie z reguły popierają silną władzę, a o całe zło tego świata obwiniają złą elitę. Stalin w ten schemat świetnie się wpisuje – miał wizerunek surowego, brutalnego przywódcy, „człowieka z ludu”, prymitywa wręcz (czyli z perspektywy zwykłych Rosjan – „jednego z nas”), który mordował głównie elitę – starych bolszewików, Żydów, kosmopolitów…
– Pisze pan, że Putin do dziedzictwa Stalina miał zawsze ambiwalentny stosunek. Ale czy nie jest tak, że rozpętując pełnoskalową wojnę z Ukrainą, Władimir Władimirowicz „przywdział szynel Stalina”, jak to określa jeden z neostalinistów? I czy nie jest tak, że im dłużej będzie trwała wojna z Ukrainą – „sprzedawana” Rosjanom jako „nowa wojna ojczyźniana” – tym mocniej Putin będzie musiał wielbić przywódcę, który stał na czele Związku Radzieckiego, gdy ten pokonywał faszyzm?
...