Ze szczecińskim poetą Konradem WOJTYŁĄ rozmawia Alan SASINOWSKI
- Debiutowałeś w 2000 roku tomem poetyckim „Z dwojga złego wybieram miłość". „Scherzofrenia" to, jeśli dobrze liczę, twoja siódma poetycka książka. Jak bardzo żałujesz, że postawiłeś w swoim życiu na poezję?
- Nie jestem pewien, kto kogo wybrał? Może nie miałem wyjścia i ten brak wyjścia okazał się jakimś wyjściem? Życie w jednoosobowym państwie, w którym językiem „urzędowym" jest język wyższego rzędu, czyli poezja, niesie za sobą określone konsekwencje. Już tytuł debiutanckiego tomu zwiastował, że nie ma dobrych wyborów. Są złe i jeszcze gorsze. Być może niezbywalna potrzeba wiersza jakoś to przekonanie neutralizuje. Brak pisania jest jak nieudany odwyk. Po prostu cię to jakoś zniewala. Nie jestem w stanie tego do końca zracjonalizować. Dobrze jednak powiada Emil Cioran: lepiej zginąć, idąc własną drogą, niż ocalić się, idąc cudzą. No więc idę, czasem czołgam się, umieram na moment lub zastygam. Na pytanie, po co mi wiersze, odpowiedziałbym: pozwalają znosić samego siebie.
- Ujmę tę kwestię inaczej: dwadzieścia trzy
...