Rozmowa z dr. hab. Sebastianem Ligarskim, naczelnikiem Oddziałowego Biura Badań Historycznych Instytutu Pamięci Narodowej w Szczecinie
- Czy władze PRL nie miały trochę racji, uznając Solidarność Walczącą za organizację terrorystyczną? Przecież SW sięgała po radykalne metody. Przypomnijmy: zamach bombowy na Komitet PZPR w Gdyni przeprowadzony 27 lutego 1987 r. podpalenie domku letniskowego zastępcy szefa bezpieki na Dolnym Śląsku, którego to szefa zresztą działacze SW planowali zabić…
- Postraszyć. Nie planowali zabójstwa, natomiast planowali postraszyć szefa KW MO we Wrocławiu. Gwoli ścisłości, spalili altankę jego zastępcy. SW nie była organizacją terrorystyczną. To władze chciały, aby społeczeństwo w to uwierzyło i się od niej odcięło. Kornel nie zakładał walki na bomby i broń, natomiast nie wykluczał, że atakowani członkowie SW mogli się bronić w wybrany przez siebie sposób. Stąd dopuszczał możliwość użycia przemocy. Trudno się temu dziwić, gdy wejdziemy w stan wojenny, czas strachu i represji, nie tylko wobec samych działaczy i członków „Solidarności", ale i jej sympatyków
...