Do redakcji „Kuriera" zgłosiła się pani Nina, mieszkanka Grodna, od ok. 6 lat mieszkająca w Polsce. Kobieta opowiada, że straciła wszystko, na co kilka lat tutaj pracowała.
Pani Nina najpierw mieszkała i pracowała w Stargardzie. Tu poznała swoją koleżankę Marylkę.
- Zapoznałyśmy się na ulicy - opowiada pani Nina. - Gdy przyjechałam tutaj z Białorusi, poprzywoziłam trochę rzeczy. Ale sporo kupowałam tutaj. Nie miałam gdzie tego trzymać i ona mi zaproponowała, bym zostawiła to u niej na strychu. A było tego sporo: porcelana, buty, ubrania, piękne suknie koktajlowe, marynarki. Kupowałam prezenty dzieciom. Wśród rzeczy były też robot do lodów, garnki, zasłony, firanki, poduszki, kapy, wnukom w Smyku pokupowałam ubrania, wszystko było nowe. Ona mi zaproponowała, że może mi to przetrzymać u siebie na strychu, bo ja wtedy wyprowadziłam się do Szczecina. Nie chciałam tego wozić tam i z powrotem.
Jak mówi, płaciła koleżance za przetrzymywanie jej rzeczy, dawała jej za to prezenty.
- Ja jej bardzo wierzyłam, za bardzo jak się okazuje - załamuje ręce pani Nina. - W ostatnim roku chciałam
...