Wracamy samochodem z mężem do wiejskiego domu wieczorem. Przejeżdżamy przez miasteczko Beaumont. Na skraju drogi stoi przystojny starszy pan z wyciągniętą ręką z kciukiem w górę. Trudno nie zrozumieć, że łapie stopa. Siedemdziesięciolatek na STOPA? We Francji? Bawi się na publicznej drodze w niemodny już w XXI wieku autostop? Kuriozum jakieś. Dziwo absolutne. Jako zacięta autostopowiczka w młodości, której udało się zwiedzić kawałek świata w ten bardzo oszczędny sposób - zatrzymuję się.
Baba za kierownicą?!
Nobliwy starszy pan wsiada dystyngowanie z tyłu. Ruszam. I nagle słyszę: - To pan się zgadza, aby pana kobita prowadziła?
To irytujące pytanie pachnące (albo śmierdzące) zgrzybiałą przeszłością jest skierowane zdecydowanie - z absolutnym pominięciem mnie - do męża, który natychmiast się zjeża. Ton wypowiedzi dystyngowanego pana jest zdecydowanie zjadliwy. Pobrzmiewa w nim zarzut braku męskości i twardej ręki.
Rzucam szybkie uspokajające spojrzenie mojej drugiej połowie. Sytuacja zaczyna mnie bawić jako byłego etnologa. To ewidentne zderzenie kultur i
...