Pierwszy
Paryż, Kanał Saint Martin. Upał nie z tej ziemi. Francuskie meteo twierdzi, że takich skoków temperatury nigdy nie było w historii Francji. Dochodzi do 40°C w cieniu. Nagrzany beton odbija żar. Parzy w nogi. Nawet sandały obcierają stopy. Ach pić, pić, pić! Wchodzę z moją przyjaciółką do restauracji przy kanale Saint Martin, której nikt nie znalazłby sam. To tak zwany „prywatny adres". Bardzo modny po nie tak znowu dawnych atakach terrorystycznych. Wchodzimy przez wyszukany sklep z rumem. Sprzedawca okazuje się ochroniarzem. Podajemy nazwiska. Przechodzimy przez długi korytarz. Na ścianach kolekcja tropikalnych, niewyobrażalnie pięknych motyli oraz obrzydliwych owadów-gigantów, których istnienia na naszej Matce Ziemi niewielu podejrzewa. To prywatna kolekcja właściciela lokalu. Znanego paryskiego artysty. Później okaże się, że wyjdziemy innym korytarzem z imponującymi, kryształowymi żyrandolami jak w wersalskiej Lustrzanej Galerii, tylko, że atmosfera przypominać w nim będzie bardziej film o „Rodzinie Adamsów". W międzyczasie przechodzimy przez 750 m2
...