Zawsze czułam lęk przed porzuceniem, przed samotnością. Miałam dobre relacje z ludźmi, ale nigdy głębokie. Byłam bardzo odpowiedzialna, zaradna, silna. Za silna. Wyręczałam wszystkich we wszystkim, pomagałam, przygarniałam, układałam życie. A najbardziej rozsypane było to moje. Dusiło mnie coś, bolało, niszczyło. Minęło wiele lat, nim zrozumiałam co.
Sylwia. Atrakcyjna, zadbana, pewna siebie trzydziestoparolatka. Dorosłe dziecko alkoholika.
- Dzieci alkoholików cierpią po cichu - mówi. - Tłumaczyłam sobie, że przecież tata tylko pije, nie bije, nie krzywdzi. Nieprawda. I ta cholerna lojalność, nie mów nikomu, co się dzieje w domu. Staraliśmy się zawsze uspokoić rodziców, wyprzedzić to, co się może stać. Sięgali po papierosa, nie zdążyli pomyśleć i powiedzieć, a my już staliśmy z zapalniczką. Nie było dzieciństwa, czasu na zabawę lalkami, który powinien być. Był ciągły strach. I wstyd.
Szybko wyszła za mąż, by wszystko w swoim życiu naprawić, pokazać, że można, że będzie fantastycznie. Tak się jakoś złożyło, że mąż też był alkoholikiem.
- Dziesięć lat próbowałam
...