W czasach tak zwanej komuny, a szczególnie w okresie stanu wojennego klienci sklepów cieszyli się, gdy udało im się kupić kawałek mięsa albo wędliny. Nikt specjalnie nie wpatrywał się we wskaźnik wagi, tym bardziej że często nie zdążył się nawet zatrzymać, bo towar wcześniej znikał z wagi. Już sam fakt zakupu radował, a że waga mogła się nie zgadzać z rzeczywistością? Tym się raczej zbytnio nie przejmowano, bo wiadomo było, że i pani sklepowa „coś musi z tego mieć". Tych parę deko nikogo specjalnie zbawić nie mogło i dlatego awantur z tego powodu było mało. Bo gdy klient uznał, że jest zbyt wyraźnie oszukany, to nie tylko narażał się pani sklepowej, która „tylko się pomyliła", ale także zniecierpliwionym klientom, którzy stali w kolejce i chcieli jak najszybciej kupić deficytowy towar, bo mogło go zabraknąć.
Królowymi wśród sprzedawczyń były wtedy panie ze sklepów mięsnych, ale tuż za nimi plasowały się wszystkie inne. I te ze spożywczaków, i z odzieżowych, ale także meblowych i AGD. Bo praktycznie każdy towar był niedostępny, a na lepsze buty albo meblościankę czekało
...