Ważą się losy wojny na Wschodzie. Przede wszystkim zaś ważą się losy naszych południowo-wschodnich sąsiadów. Jednym z najważniejszych żądań Putina na obecnym etapie jest przeprowadzenie możliwie najszybszych wyborów prezydenckich na Ukrainie. I Amerykanie to żądanie popierają, ale z innych niż Rosjanie powodów. Waszyngton, podobnie jak wiele innych stolic zachodnich, wychodzi z typowo zachodniego założenia, że demokracja jest dobra na wszystko, nawet podczas wojny czy bezpośrednio po niej. Władca Kremla natomiast twierdzi, że Zełenski jest nielegalnym prezydentem, w związku z czym nie chce widzieć jego podpisu na ewentualnych porozumieniach z Ukrainą. Nielegalnym, bo jego kadencja upłynęła formalnie 20 maja 2024 r., zaś nowe wybory przeprowadzone nie zostały. Konstytucja Ukrainy mówi jasno o pięcioletniej kadencji głowy państwa, ale też o tym, że prezydent pełni funkcję do momentu objęcia urzędu przez następcę. Dodatkowo, ustawa z 2015 r. zakazuje organizacji wyborów w czasie stanu wojennego. Ponadto sami Ukraińcy – zarówno władza, jak i opozycja, czy większość społeczeństwa – sceptycznie podchodzą do głosowania pod bombami. Wiadomo bowiem, że może ono rozbić jedność narodu i wprowadzić chaos.
I właśnie o tenże chaos Putinowi chodzi. Bo przecież nie o Zełenskiego personalnie. Na Zachodzie „sługa narodu” jest bardziej popularny niż we własnym kraju. Stąd mylne przekonanie, że może on o sobie mówić „państwo to ja”. Nie, Zełenski jest twarzą ukraińskiego oporu i wciąż bardzo popularnym, ale też w coraz szerszych kręgach bardzo niepopularnym politykiem. Naiwnością byłoby sądzić, że jego odejście z urzędu złamie kręgosłup Ukrainie. Naiwnością byłoby sądzić, że w wyborach obecny prezydent przegra z kimś, kto byłby o wiele bardziej akceptowalny dla Kremla. No bo z kim mógłby przegrać? Po pierwsze, mimo rosnącego niezadowolenia społecznego z jego rządów, nie byłby skreślony na starcie. Mógłby powalczyć o reelekcję, zwłaszcza że w warunkach wojny (a nawet tuż po jej zamrożeniu czy tuż po zniesieniu formalnie stanu wojennego) wciąż byłby beneficjentem cenzury wojennej, która od 24 lutego 2022 r. z dużą skutecznością wdrukowywała w świadomość Ukraińców, że oto Zełenski właśnie jest największym dobrem narodowym. Po drugie, jeśli przegra, to najpewniej z Załużnym, który dziś w sondażach cieszy się zdecydowanie największą sympatią rodaków. Mniej poważni konkurenci to Poroszenko czy mniej znany w Polsce, ale na Ukrainie znany bardzo, wolontariusz, showman i polityk w jednej osobie, czyli Serhij Prytuła. Każdy z nich wciąż cieszy się popularnością nie dlatego, że chce sprzedać Ukrainę Putinowi, tylko wręcz przeciwnie – dlatego, że po 24 lutego 2022 r. zaangażował się w opór przeciwko Rosji. Czy naprawdę ktoś może uważać, że były głównodowodzący armii ukraińskiej, kojarzony z jej miodowym miesiącem triumfów nad Rosjanami, będzie dla władcy Kremla wygodniejszym partnerem, niż coraz bardziej zdegenerowany władzą i denerwujący (zarówno rodaków, jak i zachodnich partnerów) obecny prezydent? To samo dotyczy byłego prezydenta i wspomnianego Prytułę. Oczywiście, w wyborach, czy to parlamentarnych, czy to prezydenckich, ważką rolę odegrają siły prorosyjskie. Bo na fali zmęczenia wojną hasła typu „a nie mówiłem, że trzeba było ustąpić Rosji, zamiast prowokować ją do wojny?!” trafią u części społeczeństwa na podatny grunt. Tyle że będzie to zaledwie skrawek ziemi, bo ogromne latyfundia opinii publicznej zajmą głosy niezadowolenia, ale z braku skuteczności w walce z agresorem, a nie z faktu podjęcia tejże walki. Niemniej, Jurij Bojko i ludzie o podobnych do niego poglądach z pewnością spróbują przekonać do siebie Ukraińców. Walka polityczna zawiedzionych patriotów z nieskutecznymi patriotami i z odczuwającymi złośliwą satysfakcję „żdunami” (tak się określa tych, którzy czekali na „wyzwolenie” przez Rosję) tylko pogłębi podziały nad Dnieprem, a może nawet spowoduje brutalne konflikty wewnętrzne. Komu będą one na rękę – chyba dopowiadać nie muszę.
Putinowi nie chodzi więc o to, aby tego okropnego rusofoba Zełenskiego pozbawić władzy. Tylko o to, aby ta okropna rusofobiczna Ukraina pogrążyła się w chaosie politycznej wojny domowej. A co do samej legalności władzy prezydenckiej… Putin podważał ją już wcześniej. W zależności od tego, czy aktualna głowa państwa ukraińskiego była skora do ustępstw lub nie, albo uznawał jej legitymację do sprawowania rządów, albo gardłował o „kijowskim reżimie”, który doszedł do sterów w państwie drogą „zamachu stanu”. Nie bądźmy więc naiwni. Jeśli Załużny wygra wybory i będzie chciał odzyskać utracone ziemie, albo nie będzie chciał się zgodzić na ustępstwa, Putin również na niego znajdzie jakiś „kompromat”. ©℗
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.