Po raz pierwszy doszło do tak zmasowanego naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony, których było ponad 20. Po raz pierwszy też nad Polską wojska NATO zestrzeliły rosyjski obiekt. Sytuacja jest więc wyjątkowa. I skłania do oczywistej konstatacji: wojna z Rosją jest coraz bardziej „nasza”. Mieliśmy do czynienia z poważną i niebezpieczną prowokacją. Póki co poniżej progu wojny. Ale ten próg niebezpiecznie się zbliża. Wbrew temu, co uparcie twierdzą komentatorzy i politycy niechętni Ukrainie, jeśli już ktoś nas wciąga do wojny, to nie Kijów, tylko Moskwa. Przy czym to oczywiste, że ewentualne bezpośrednie zaangażowanie się Polski w konflikt zbrojny z Rosją byłoby w interesie państwa-ofiary agresji. Zełenski byłby idiotą albo szaleńcem, gdyby nie chciał naszego wejścia do wojny. Ale to nie on wysyła drony nad Polskę.
Przy czym trzeba przyznać, że Zełenski bardzo wiele zrobił, aby Polacy uwierzyli w „ślad Kijowa”. Według Europejskiego Kolektywu Analitycznego Res Futura 38 proc. komentarzy nt. nalotu dronów w polskich mediach społecznościowych odpowiedzialnością obarcza Ukrainę. To nie tylko świadectwo rosnących nad Wisłą antyukraińskich nastrojów. To również pokłosie niezałatwionej sprawy Przewodowa. Gdyby wtedy Kijów, zamiast iść w zaparte, przyznał, że to ukraińska rakieta (przypadkowo, co oczywiste) zabiła dwóch obywateli polskich, polityczno-medialna bomba z opóźnionym zapłonem zostałaby rozbrojona. Stało się jednak inaczej. Zełenski sam wylał wówczas wodę na młyn kremlowskiej propagandy.
Niemniej, dziś fakty są oczywiste. Ukraińcy ostrzegali Polaków przed nadciągającymi dronami. Trudno też się dziwić, że ich nie zestrzelili, skoro nie są w stanie zestrzelić wszystkich tych, które lecą w stronę ukraińskich celów. Akurat tutaj nasi „patrioci” powinni zrozumieć „porządek miłosierdzia” – najpierw broni się swoich. Przydałoby się jednak, aby w polskich mediach rzeczowo, cierpliwie, przekonująco i wyczerpująco, powołując się na fakty odpowiadali również na pytanie „skąd wiadomo, że to Rosjanie, a nie Ukraińcy?”. Należy rozwiewać wątpliwości, a nie udawać, że one nie istnieją. Rozwiewać za pomocą fachowej argumentacji, nie zaś jedynie poprzez rytualne powtarzanie haseł o rosyjskim zagrożeniu.
Skoro to nie Kijów wciąga nas do wojny, tylko Moskwa, to w jakim sensie i po co? Jedno jest pewne: „nas” oznacza Polskę, a nie całe NATO. Gdyby bowiem efekt byłby taki, że cały Pakt Północnoatlantycki w odpowiedzi na tę prowokację postanowił wysłać wojska na Ukrainę i przeciwstawić się Rosji kinetycznie (nierealne, ale załóżmy), Putin miałby ogromny problem. W bezpośrednim starciu z NATO (w tym głównie z USA) Rosja nie miałaby większych szans. Zatem Moskwa wciąga do wojny samą Polskę. Rosjanie wiedzą, że nad Wisłą są silne nastroje antyrosyjskie z jednej i antyukraińskie z drugiej strony. Rosyjskie drony, przez część Polaków uważane za ukraińskie, mogą wywołać nerwowe reakcje. Jedni będą chcieli iść na wojnę z Rosją nawet bez zgody NATO, drudzy – poddać się Moskwie bez jednego wystrzału ze strachu przez nią i z nienawiści do Kijowa. W efekcie może dojść do wojny, ale domowej. Rosja od zawsze gra nie tyle na konkretną opcję polityczną, ile na pogłębianie wewnętrznych podziałów. Kłótnia o nalot dronów to idealna iskra na prochu i tak tlącej się od lat wojny polsko-polskiej. Przede wszystkim jednak prowokacja Kremla może doprowadzić do podziałów w samym NATO. Jedni będą chcieli bronić Polski, inni – umywać ręce lub ustępować Rosji. A takich prowokacji z pewnością będzie więcej. Rosja będzie grała na podziały w Polsce i w szeroko rozumianym obozie zachodnim. Będzie obnażała słabość NATO. Będzie testowała odporność flanki wschodniej na zagrożenia poniżej progu wojny.
A w tym wszystkim, niestety, kluczowa może być rola Donalda Trumpa. Niestety, bo amerykański prezydent po raz kolejny udowodnił, jak fatalnie sobie radzi w relacjach z Rosją. Jego pierwsza reakcja, upubliczniona za pośrednictwem mediów społecznościowych, była wręcz żenująca. „O co chodzi Rosji?” – zapytał. Gdyby słuchał czegoś więcej niż pochlebstw Putina pod własnym adresem, to już dawno by znał odpowiedź. Trump wciąż nie potrafi zrozumieć, że celem Rosji nie są ani ustępstwa terytorialne, ani nawet podbój całej Ukrainy. Oczywiście, to ostatnie chce osiągnąć. Ale dalekosiężny cel swojej imperialnej polityki Putin określił w ultimatum z grudnia 2021 r. Jest nim de facto wycofanie NATO z Europy Środkowo-Wschodniej. W tym z Polski. Putin uważa za wroga nie tylko Ukrainę, ale i cały Zachód. I zatrzymuje się tylko przed siłą. A Trump póki co w relacjach z Rosją pokazuje albo słabość, albo naiwność. A powinien w końcu uderzyć pięścią w stół i pokazać, że nie Putin tutaj rządzi. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.