Niedawno część polskich mediów ogłosiło radosną nowinę. Oto Ukraina zgodziła się na ekshumacje ofiar rzezi wołyńskiej. Nareszcie! To teraz już tylko załatwimy formalności, podpiszemy dokumenty, zaś konkretne działania, które pozostały jedynie kwestią czasu, sprawią, iż w końcu będziemy mogli skreślić Wołyń z agendy spraw trudnych, dzielących Warszawę z Kijowem. I znowu Polacy zakochają się w Ukraińcach miłością bezinteresowną i bezgraniczną, a obecna władza nad Wisłą nie będzie musiała prężyć patriotycznych muskułów. A przede wszystkim, rozwiązując węzeł gordyjski polityki historycznej, wszyscy zajmiemy się wreszcie współczesnymi wyzwaniami, jakie przed nami stoją. I skupimy się bez reszty na kwestii bezpieczeństwa, która akurat w dużej mierze nas z południowo-wschodnimi sąsiadami zbliża.
Problem w tym, że do żadnego przełomu nie doszło. „Ukraina potwierdza, że nie ma żadnych przeszkód do przeprowadzenia i podmioty prywatne we współpracy z właściwymi instytucjami ukraińskimi prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych na jej terytorium” – tak, takie słowa padły. I to z ust samego szefa dyplomacji! Tyle że nie chodzi o Andrija Sybihę, lecz o Radosława Sikorskiego. Polski minister spraw zagranicznych powiedział to w obecności ukraińskiego ministra spraw zagranicznych. Ten ostatni był przy tym obecny i nie zaprzeczał – to trzeba przyznać. Ale to oczywiste, że zupełnie inną wymowę miałaby ta deklaracja, gdyby jej autorem był Sybiha. To zresztą dość specyficzna konstrukcja, że w imieniu jednego państwa wypowiada się przedstawiciel drugiego państwa. Tak, jakby szef ukraińskiej dyplomacji nie chciał być złapany za słowo. Zawsze przecież, jeśli słowo nie stanie się ciałem, nie będzie można go obwinić – to Sikorski zapewniał, nie ja! Ale nawet gdyby powyższą deklarację złożył Sybiha, to i tak kryje się w niej wiele kruczków i pułapek. Chodzi przecież o „współpracę z właściwymi instytucjami ukraińskimi”. A owe ukraińskie instytucje mogą znajdować różne preteksty, żeby sprawę przeciągać. Tak to zresztą do tej pory wyglądało.
Przecież całkiem niedawno podobny przełom ogłosiła szefowa Stowarzyszenia Pojednanie Polsko-Ukraińskie Karolina Romanowska, informując, że w odpowiedzi na jej wniosek Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej zgodził się przeprowadzić „poszukiwania ofiar tragedii wołyńskiej” w obwodzie rówieńskim. Tyle że owa zgoda była elementem politycznej walki z Warszawą, a nie gestem dobrej woli. W specjalnym oświadczeniu UIPN dał do zrozumienia, że wspaniałomyślnie zgadza się pomóc zwykłej polskiej obywatelce, mimo iż państwo polskie nie wykonuje swoich zobowiązań wobec Ukrainy, nie spełniając warunków, postawionych przez Kijów, aby całkowite zniesienie blokady było możliwe. Chodziło więc o wbicie klina między oficjalną Warszawę a społeczeństwo polskie i wybielenie się przed „zwykłymi Polakami”. A poza tym UIPN może obiecywać, co chce, a i tak decydujące zdanie ma specjalna komisja międzyresortowa, kierowana przez ministra kultury. A stamtąd żadna obiecująca deklaracja nie padła. Poza tym Romanowska może zostać potraktowana tak, jak wcześniej Michał Dworczyk. A dokładniej związana z nim Fundacja Wolność i Demokracja, która ponad dwa lata temu otrzymała zgodę na prace poszukiwawcze we wsi Puźniki na Podolu. Do prac doszło, ciała odnaleziono, ale Kijów z różnych powodów formalnych przeciąga ekshumacje. Bo też nie są one na rękę Ukrainie. Media znowu zainteresują się bezpośrednimi przyczynami i okolicznościami zgonów ofiar Wołynia… I to oczywiste, że prawda o okrucieństwie UPA będzie wykorzystywana przez siły, Ukrainie niechętnie.
Wreszcie, znamy przecież prawdopodobną polityczną konsekwencję dziwnego oświadczenia Sybihy, wygłoszonego przez Sikorskiego. Według medialnych doniesień, polski rząd tworzy dokładny spis grobów i pomników upowców na terenie Polski. To element przygotowań do negocjacji ws. ekshumacji na Wołyniu. Wiele wskazuje na to, że Warszawa w całości albo w pełni zrealizuje żądanie Kijowa. Czyli – odnowi i/lub zalegalizuje ukraińskie (upowskie) miejsca pamięci, aby w odpowiedzi uzyskać pełną zgodę na załatwienie sprawy ofiar Wołynia. Kijów od dawna jako warunek odblokowania ekshumacji od dawna stawia odnowienie, zniszczonej przez nieznanych sprawców, tablicy na górze Monasterz na Podkarpaciu, upamiętniającej poległych tam (w walkach z NKWD) upowców. Tablicę odnowiono, ale z pominięciem nazwisk poległych. Możliwe zatem, że Polska ten warunek spełni. Albo spełni rzadziej, ale również często formułowany postulat Ukrainy, określany słowami „wszystkie za wszystkie”. Czyli – odnowi i/lub zalegalizuje wszystkie ukraińskie miejsca pamięci w Polsce, w zamian otrzymując analogiczne „ustępstwo” wobec polskich ofiar na Ukrainie.
Problem w tym, że to by oznaczało, iż Warszawa godzi się przyjąć ukraiński punkt widzenia. Czyli – rzekomą „symetrię win” między Polską a Ukrainą. Milcząca zgoda Sybihy na słowa Sikorskiego może na to wskazywać (bo jednak łaskawie wysłuchał, a nie musiał, biorąc pod uwagę, jak obcesowo Kijów traktuje Warszawę ws. historii). Polski rząd będzie mógł przed wyborami prezydenckimi pochwalić się świętym Graalem odblokowanych ekshumacji, pomijając przy tym, za jaką cenę to się odbyło. Za cenę zrównania poległych bojowników UPA z bestialsko wymordowanymi przez UPA polskimi cywilami. ©℗
Maciej Pieczyński
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.