Po 24 lutego 2022 r. nasza debata publiczna na temat relacji z Kijowem, ale też z Moskwą, obrosła licznymi mitami i stereotypami. Jedne tworzą ukrainofile, inne – ukrainofoby. Oczywiście, jak zawsze przy tej okazji, muszę zaznaczyć, na wypadek, gdyby ktoś miał problem z czytaniem ze zrozumieniem: w obecnej wojnie Ukraina jest ofiarą, Rosja zaś – agresorem. Nie może być absolutnie żadnych wątpliwości, po czyjej stronie leży moralna racja. Jednak to, że Ukraińcy bronią się przed niesprowokowaną, brutalną napaścią wrogiego również nam imperium, nie oznacza, że są święci, ani nawet – że interesy Kijowa i Warszawy są stuprocentowo zbieżne.
Przede wszystkim trzeba zdemaskować jeden podstawowy mit, który szkodzi relacjom polsko-ukraińskim, a przede wszystkim szkodzi Polsce. Niestety, mit ów jest niezwykle żywotny. Trudny do wykorzenienia. Mitem tym jest wpajane polskiej – ale też zachodniej – opinii publicznej przekonanie, że Ukraina walczy za nas. Za nas, czyli, zależnie od tego, w czyją stronę jest kierowana ta narracja (a jej nadawcą jest Kijów) – czy to w stronę samej Polski, czy to w stronę całego „kolektywnego Zachodu”.
Praktycznie od pierwszego dnia pełnoskalowej agresji Rosji Ukraińcy nie tylko przekonują nas, że to również nasza wojna, ale też próbują nam uzmysłowić, że w tej wojnie to oni nas bronią przed inwazją Moskwy. Ta narracja ze strony Kijowa jest absolutnie zrozumiała. To jest ukraińska racja stanu. Żeby wygrać z Rosją, potrzebują wsparcia Zachodu. A żeby to wsparcie uzyskać, muszą wmówić Zachodowi, że są jego przedmurzem w starciu ze wschodnim barbarzyństwem. Z jednej strony, rzeczywiście, Ukrainę należy traktować jako bufor, oddzielający nas (przede wszystkim nas, czyli Polskę, i generalnie nasz region) od Rosji. Dlatego, niezależnie od moralnej konieczności pomagania ofierze agresji, z politycznego punktu widzenia naszą racją stanu jest, aby na wschodzie mieć jako sąsiada Ukrainę, nie zaś ekspansywne imperium Putina (czy też jego następcy w przyszłości). To jednak absolutnie nie oznacza, że uprawnione jest mówienie o tym, iż powinniśmy dziękować Zełenskiemu za obronę przed wspólnym wrogiem. Ukraina nie wyrządza nam żadnej przysługi. Nie walczy o niepodległość Polski, tylko o swoją własną niepodległość. To realna polityka.
Oczywiście, zawsze można stwierdzić, że przecież broniąc własnego państwa, przy okazji – nawet jeśli powodowana egoistycznymi pobudkami – broni również naszego. Tyle że to bałamutna teza.
Z całym szacunkiem dla wysiłku i bohaterstwa naszych południowo-wschodnich sąsiadów, to właśnie Ukraina była celem inwazji rosyjskiej, a nie Zachód. Była dlatego, że Rosja rości sobie do niej konkretne pretensje terytorialne i polityczne. Była również dlatego, że nie jest w NATO, ale chciałaby być. Rosja, uważając Ukrainę za swoją własność, nie chciała pozwolić na jej dryf w stronę Zachodu. A już szczególnie w stronę NATO. Dlatego, chcąc zapobiec wyrwaniu Ukrainy ze swojej strefy wpływów, postanowiła ją najechać.
My zaś, jako Polska, jesteśmy w NATO. Czyli w sojuszu, którego Rosja śmiertelnie się boi. W sojuszu, którego – wszystko na to wskazuje – nie odważy się zaatakować bezpośrednio. Właśnie dlatego niezwykłą wartością jest fakt, iż do NATO należymy. A ponadto Rosja nie traktuje nas jak Ukrainę. Nie postrzega nas jako swoją własność. Nie oznacza to, że możemy czuć się stuprocentowo bezpieczni. Gdyby Rosja połknęła Ukrainę, jej apetyt mógłby wzrosnąć. Zawsze też teoretycznie istnieje możliwość, iż Putin (lub jego następca) oszaleje i zaatakuje NATO. Ale absurdem jest twierdzenie, że jesteśmy w tej samej czy nawet gorszej sytuacji niż Ukraina. Jesteśmy w sytuacji o wiele lepszej. Państwa NATO już teraz dużo (poza bezpośrednim udziałem w walkach) robią po to, aby pomóc Ukrainie. Tym bardziej więc będą bronić Polski. A poza tym, zanim to się stanie, będzie czas na to, by się przygotować.
W związku z tym wszystkim Zełenski powinien od przedstawicieli Warszawy usłyszeć komunikat mniej więcej następującej treści: „pomagamy wam, bo nie chcemy, byście upadli. Ale nawet jeśli upadniecie, to nam pomoże NATO, a poza tym będziecie tak długo upadać, że zdążymy się do wszystkiego przygotować. Zresztą, nie wiadomo, czy w ogóle Rosja odważy się nas ruszyć. Jednocześnie, wiadomo, że poza Rosją wiele naszych interesów jest rozbieżnych. Wy bardziej potrzebujecie nas, niż my was. A skoro tak, to musicie spełnić kilka naszych żądań. Inaczej nie będziemy wam pomagać tak, jak tego potrzebujecie”. I najważniejsze: powinniśmy wreszcie uświadomić Ukraińcom, że to nie oni za nas walczą, tylko walczą za siebie, ale dzięki nam. ©℗
Maciej Pieczyński
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.