Poniedziałek, 27 stycznia 2025 r. 
REKLAMA

Trump nie będzie „agentem Kremla”

Data publikacji: 2025-01-26 10:17
Ostatnia aktualizacja: 2025-01-26 10:17

Tytuł jeszcze kilka miesięcy temu mógł się wydawać herezją, albo po prostu nadmiernie optymistyczną prognozą. Dziś natomiast może się wydawać niemalże oczywistością, banałem. To zaś pokazuje, jak bardzo opiniotwórcze elity ulegają politycznej histerii, która zaciemnia obraz rzeczywistości. Donald Trump budzi powszechną antypatię lewicowej oraz liberalnej części tychże elit. Stąd też absurdalne oskarżenia o prorosyjskość, formułowane – niestety – również przez obecnego polskiego premiera, co nie świadczy dobrze ani o jego znajomości spraw międzynarodowych, ani o politycznym zmyśle. A przecież już pierwsza kadencja Trumpa pokazała, że nie jest to polityk, który będzie za wszelką cenę szukał porozumienia z Kremlem i ustępstw wobec Putina.

Tym zabawniej obserwować, jak po wyborach w Stanach Zjednoczonych nagle ci sami, którzy wcześniej nazywali Trumpa „ruskim agentem”, teraz go ostrożnie chwalą i deklarują wiarę w jego rozsądek i antyrosyjskość. Ja sam w noworocznym felietonie dla „Kuriera Szczecińskiego”, zastanawiając się nad scenariuszami zakończenia czy chociażby zamrożenia wojny na Ukrainie, rozważałem poważnie m.in. taki wariant: „Co się stanie, jeśli Rosja odrzuci (wciąż jeszcze najpewniej będący w przygotowaniu) plan Trumpa i ruszy dalej? Znając ego amerykańskiego prezydenta, można podejrzewać, że poczyta to sobie jako afront. Abstrahując od kwestii charakterologicznych, Trump nie chce przecież przegrać rozgrywki na Wschodzie”. Ten scenariusz zakładał, że Trump zaproponuje kompromis zarówno Zełenskiemu, jak i Putinowi. Pierwszy propozycję przyjmie, drugi – odrzuci. Bo pierwszy jest pod ścianą, a drugi na fali, a do tego jest hazardzistą. Widzimy już teraz, że taki bieg wydarzeń robi się coraz bardziej realny.

Po pierwsze, Trump obiecywał zakończenie wojny w dobę. Tymczasem tematu Ukrainy nawet nie poruszył w swoim inauguracyjnym przemówieniu. To pokazuje, że on i jego otoczenie zdają sobie sprawę z tego, jak trudne będzie to zadanie. Wiadomo przecież, że ludzie Trumpa wypracowali wstępne propozycje pokojowe. Gdyby Putin się na nie wstępnie zgodził, rozmowy mogłyby niebawem ruszyć. Bo przecież potrzebna jest zgoda Moskwy, a nie Kijowa, który – brutalnie to zabrzmi, ale taka jest prawda – jest całkowicie zdany na łaskę i niełaskę Waszyngtonu, i nie może kręcić nosem. A skoro nic nie wiadomo jeszcze o tym, aby strony miały szykować się do porozumienia, to zapewne opór stawia Putin. Zresztą, pośrednio potwierdził to sam Trump. Nazajutrz po inauguracji dał do zrozumienia, że zamierza nałożyć dodatkowe sankcje na Rosję, jeśli Putin odmówi negocjacji w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie. A przecież pamiętamy, jak często mówiło się o tym, że zwycięstwo Trumpa oznaczać będzie uległość Waszyngtonu wobec Moskwy…

Co więcej, nowy-stary prezydent Stanów Zjednoczonych pochwalił nawet Zełenskiego. Zapewnił, że ukraiński przywódca mocno deklaruje gotowość do negocjacji. Dodał przy tym, że nie ma pewności, czy to samo można powiedzieć o rosyjskim prezydencie.

Wychodzi więc na to, że Trump, który miał „sprzedać Zełenskiego Putinowi”, teraz chwali pierwszego, ganiąc przy tym drugiego. To tylko potwierdza moją tezę, która zresztą nie była wybitnie oryginalna, bo każdy rozsądny obserwator sytuacji międzynarodowej wpadłby na to samo. W cytowanym już noworocznym felietonie pisałem: „Podkreślmy, że jego celem jest zaprzestanie wojny, a nie oddanie Ukrainy Rosji”. Skoro celem jest pokój, a nie zwycięstwo którejś ze stron (a już na pewno nie zwycięstwo Moskwy), to oczywiste jest, że Trump będzie wspierał tego, któremu będzie na pokoju zależało. W tym wypadku – Zełenskiego. Putina zaś będzie próbował do pokoju zmusić poprzez dyplomatyczne naciski i eskalację sankcji. Jeśli to nie poskutkuje, Trump może zacząć wspierać Ukrainę (czyli stronę, której bardziej zależy na tym, na czy Trumpowi, czyli na pokoju) militarnie – wysyłając nad Dniepr broń i pieniądze na o wiele większą skalę niż poprzednicy…

Rosja będzie jednak zapewne twardym orzechem do zgryzienia. Trump jeszcze sobie z tego sprawy nie zdaje. Świadczy o tym inna jego wypowiedź z ostatnich dni. Stwierdził mianowicie, że Rosji powinno zależeć na pokoju, bo ponosi duże straty. Problem w tym, że Rosja to nie Ameryka. Tu rachunek zysków i strat nieszczególnie się liczy. Rosja i Rosjanie są w stanie wiele wytrzymać. Pytanie: czy wytrzymają gniew Trumpa, gdy znany z nieprzewidywalności i brawury amerykański prezydent postanowi użyć wszelkich możliwych środków do zatrzymania wojennych zakusów Kremla? ©℗

Maciej PIECZYŃSKI

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500