11 lipca mija 81. rocznica „krwawej niedzieli”. Pojawiają się głosy, że wojna to nie jest dobry czas na podejmowanie tematu Wołynia. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Nigdy nie było „dobrego czasu”. W pierwszym okresie istnienia niepodległej Ukrainy tłumaczono, że to młode państwo, młody naród, że trzeba poczekać, aż sami zrozumieją swoje błędy z przeszłości. Nie zrozumieli. Potem wybuchła wojna – najpierw hybrydowa, teraz pełnoskalowa, więc nie można drażnić Kijowa, bo walczy o wolność. A jak już tę wolność wywalczy, znajdzie się inny pretekst.
Tymczasem właśnie zbliżenie polsko-ukraińskie w obliczu inwazji rosyjskiej było momentem idealnym. Bez pomocy Warszawy Ukraina by tę wojnę już dawno przegrała. Trzeba było ten fakt wykorzystać również w sferze polityki historycznej. Wynegocjować jakiekolwiek gesty. Nic takiego nie miało miejsca. 11 lipca 2023 r. prezydenci obu państw napisali jednobrzmiący wpis w mediach społecznościowych, w którym oddali hołd „wszystkim niewinnym ofiarom Wołynia”. Bez uściślenia, kto był katem, a kto ofiarą. Zełenskiego jeszcze można zrozumieć (ale nie usprawiedliwić). Jego stanowisko determinowane jest dominującą nad Dnieprem narracją. A tę można streścić następująco: „nie było ludobójstwa, a Wołyń to tylko jeden z epizodów wojny polsko-ukraińskiej, w której obie strony się mordowały, przy czym Polacy mają więcej krwi na rękach”. Zbrodnię na Polakach określa się tam eufemistycznym terminem „tragedia wołyńska”. Andrzej Duda, godząc się na taką formę hołdu ofiarom, potwierdził tę kłamliwą narrację. A powinien złożyć własny hołd. W imieniu Polski, nie Ukrainy. Zełenski wyraziłby swoje stanowisko, Duda swoje. 20 lat wcześniej Aleksander Kwaśniewski spotkał się na Wołyniu z Łeonidem Kuczmą i odważył się wymówić słowo „ludobójstwo”. Prezydent postkomunista zrobił dla pamięci o Wołyniu więcej niż prezydent prawicowiec, który w wielu momentach zachowywał się jak wiceprezydent Ukrainy.
Polska musi jasno artykułować swoje stanowisko. Nazywać ludobójstwo po imieniu. Całe szczęście po fali krytyki ministerstwo edukacji narodowej wycofało się ze skandalicznego pomysłu, by w programach szkolnych zastąpić rzeź wołyńską hasłem o „konflikcie polsko-ukraińskim”. Nie możemy oglądać się na opinię Kijowa. Nie możemy bać się prezentować własny punkt widzenia na wspólną historię. Trzeba również edukować mieszkających w Polsce Ukraińców. Szczególnie dzieci czy młodzież, która tutaj dorasta. Nie bójmy się opowiadać im o rzezi wołyńskiej. Ich jeszcze można przekonać. A na pewno trzeba próbować. Gorzej będzie z przekonaniem elit i władz nad Dnieprem. Dlaczego? Są dwie odpowiedzi. Albo polska dyplomacja nie zrobiła wystarczająco dużo, żeby wyegzekwować od Kijowa jakiekolwiek rozwiązanie sprawy Wołynia. Albo zrobiła wszystko, co tylko mogła, tyle że Kijów był nieugięty. Oczywiście, wszystko poza szantażem typu „albo potępicie OUN i UPA, albo wesprzemy Rosję”. Szantażem idiotycznym, bo mimo wszystko bezpieczeństwo jest ważniejsze od historii, a Rosja jest dla nas groźniejsza niż Ukraina, która jest dziś ofiarą, a nie katem. Tak czy inaczej, w tej chwili trudno sobie wyobrazić, że pod jakimkolwiek naciskiem władze ukraińskie potępią OUN czy UPA. Szczególnie, że Bandera i Szuchewycz są nad Dnieprem czczeni nie za mordy na Polakach, ale za walkę z Sowietami. Służą jako symbole walki z Rosją. Kult ten jest więc oparty na manipulacjach i fałszerstwach historycznych. Wielu Ukraińców łączy kult Bandery z poglądami liberalnymi, prozachodnimi, a nawet lewicowymi, co jest oczywistym absurdem.
Nie ma też sensu oczekiwanie wymuszonych przeprosin. Ale już obowiązkiem państwa polskiego jest wymusić na władzach w Kijowie całkowite i ostateczne odblokowanie ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej. Ukraińcy swoją zgodę uzależniają od odnowienia pomnika UPA na Podkarpaciu. Tym samym zrównują katów z ofiarami. A przecież nawet Niemcom nie czynili przeszkód w ekshumacjach żołnierzy Wehrmachtu. Polskie ofiary ukraińskich zbrodni zasługują na godny pochówek. Tu nie może być żadnych kompromisów. Oczywiście, Ukraińcy zapewne się boją, że ekshumacje ożywiłyby dyskusję o zbrodniach ich bohaterów. Ale jest wręcz odwrotnie. To blokada ekshumacji i demonstracyjny brak szacunku dla polskich ofiar wywołuje zrozumiałą wściekłość i prowokuje antyukraińskie nastroje. Ta jedna sprawa musi być załatwiona bezwzględnie. Choćby za cenę ograniczenia (ale nie zaprzestania!) polskiej pomocy dla Ukrainy. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.