Dopiero w miniony weekend w końcu miałem okazję obejrzeć spektakl „„Molière, czyli zmowa świętoszków” w szczecińskim Teatrze Polskim, w reżyserii Rafała Szumskiego. I o nim w dużej mierze będzie ten felieton. Ktoś może zapytać: „a po co o tym pisać? To przecież nieaktualne. Spektakl miał przecież premierę prawie rok temu”. To prawda, tyle że skłania do refleksji ponadczasowych. Refleksji na temat mierzenia Polski rosyjską miarą.
Rosyjską, bo, co dla wielu widzów pewnie oczywiste nie jest, sztuka o Molierze to tak naprawdę sztuka o Rosji, a dokładniej – o Związku Sowieckim. I to nie tylko dlatego, że autorem jest Michaił Bułhakow. Gwoli przypomnienia: spektakl opowiada m.in. o tym, jak arcybiskup Paryża, oburzony „Świętoszkiem”, zawiązał spisek przeciwko Molierowi, próbując pozbawić go łask króla Francji Ludwika XIV. Jak nietrudno się domyśleć, w Polsce tego typu fabuła prowokuje do publicystycznej interpretacji, wpisującej się w do bólu przewidywalny schemat wojny polsko-polskiej. Daniel Źródlewski, recenzując spektakl dla „Prestiżu”, w lutym pisał: „Dziś temat relacji między władzą a artystą znów zyskał na aktualności. Obrzydliwe działania byłego Ministra Kultury doprowadziły do degradacji ważnych ośrodków sztuki. W spektaklu Szumskiego nie ma bezpośredniego odwołania, ale to nasuwa się samo”. Tak, nasuwa się samo. Tym, którzy wszędzie doszukują się polityki. A najlepiej krytyki PiS. Nawet w sztuce Bułhakowa o Molierze. Recenzent znajduje „potwierdzenie” swojej teorii. Ludwik XIV, parafrazując słynne powiedzenie swojego historycznego pierwowzoru, mówi „Państwo to kurwa ja!”. Skoro król przeklina po polsku i cenzuruje artystę, to musi kojarzyć się akurat z Piotrem Glińskim…
Zostawmy jednak recenzenta i skupmy się na samym tekście i kontekście sztuki Bułhakowa. Została ona napisana w 1929 r. Za jej główny temat należy uznać tragedię pisarza w warunkach tyranii. Jest to zatem sztuka autobiograficzna. Bułhakow sam zmagał się z cenzurą. Molierowi usta chcieli zamknąć dostojnicy kościelni. Autorowi „Mistrza i Małgorzaty” – sowieccy cenzorzy i krytycy teatralni. Kulturalna elita partii komunistycznej i jej przybudówek. Bułhakow, jako monarchista, człowiek o dość konserwatywnych poglądach, nie był antyklerykałem. Kler w jego sztuce to po prostu państwowa elita, „źli bojarzy”, którzy mącą i intrygują, utrudniając życie wielkiemu artyście. Starają się go poróżnić z „dobrym carem” – władcą, który jest surowy, sprawuje rządy absolutne, ale ma do artystów słabość. I dopóki mógł, bronił ich przed ową zawistną i złą do szpiku kości elitą. Taki był Ludwik XIV widziany oczami Bułhakowa. A tak naprawdę nie chodziło o króla francuskiego, tylko o sowieckiego dyktatora.
Bułhakow napisał sztukę o Stalinie, a nie o Glińskim, ani nawet nie do końca o Ludwiku. „Czerwony car” odegrał w życiu scenicznym utworu Bułhakowa podobną rolę, co król Francji w życiu scenicznym utworu Moliera. „Zmowa świętoszków” napisana została dla Moskiewskiego Artystycznego Teatru Akademickiego (MChAT), jednej z najważniejszych sowieckich i rosyjskich scen. MChAT zgodził się na inscenizację. Jednak cenzura zakazała wystawiania sztuki. Półtora roku później zakaz został zniesiony. I to po słynnej rozmowie telefonicznej między Bułhakowem a Stalinem. Krwawy dyktator dał wyraz swojej specyficznej słabości do (wybranych) artystów. Pomógł też uznany klasyk literatury sowieckiej Maksym Gorki, który wstawił się za autorem. Sztuka trafiła na scenę, ale ze znaczącymi zmianami, naniesionymi przez cenzurę. Tytuł „Zmowa świętoszków” zamieniono na „Molier”. W oryginale Molier w pewnym momencie wyznaje, że „nienawidzi bezprawnej tyranii”. Po interwencji cenzury replika ta brzmi: „nienawidzę królewskiej tyranii”. Żeby przypadkiem nikt się nie domyślił, że pod maską Ludwika XIV kryje się tak naprawdę Stalin…
To jednak niewiele pomogło. Spektakl miał premierę dopiero w lutym 1936 r. Widzowie mogli obejrzeć „Moliera” siedem razy. I byli zachwyceni. Przedstawienie cieszyło się ogromną popularnością. Jednak „świętoszkowie” postawili na swoim. Recenzenci zmiażdżyli spektakl, wystawiony przez Nikołaja Gorczakowa. Oczywiście, z pozycji politycznych. Wtedy jednak polityczne zarzuty, formułowane przez krytyków teatralnych, miały dużo większą moc niż obecnie… Przewodniczący Komitetu ds. Sztuk Płaton Kierżencew w liście do Stalina i Mołotowa zdemaskował „tajny zamysł” Bułhakowa, którego prawdziwym celem było postawić znak równości między godną potępienia tyranią monarchii absolutnej, a dyktaturą proletariatu. „Arcybiskup Paryża” tym razem przekonał „Ludwika” do swoich racji. Car posłuchał „złego bojara”. Spektakl został ostatecznie zakazany. Jak widać, Stalin zrobił z Bułhakowem mniej więcej to samo, co Ludwik z Molierem w sztuce Bułhakowa. Wielki pisarz przewidział swój los.
Oczywiście, to wszystko nie znaczy, że nie wolno wpisywać sztuki Bułhakowa w aktualną polsko-polską wojenkę. Tyle że, po pierwsze, nawet reżyser Rafał Szumski nie daje za bardzo powodu do takiej interpretacji, a co dopiero Bułhakow, który, jak pokazałem, miał na myśli kompletnie co innego. Dopisywanie współczesnych sensów to zatem myślenie życzeniowe. A po drugie – pisząc o inscenizacji sztuki rosyjskiego (sowieckiego) autora, raczej nie wypada pomijać kontekstu, w którym ta sztuka powstała. Nie mierzmy Rosji polską miarą. Ani Polski rosyjską miarą. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.