Oficjalnym celem inwazji na Ukrainę była „denazyfikacja”. Kremlowska propaganda przekonywała, że armia rosyjska rozprawia się nad Dnieprem z brunatną zarazą, tym samym kończąc dzieło, rozpoczęte przez Armię Czerwoną w czasie „wielkiej wojny ojczyźnianej”. Wołodymyr Zełenski jawił się niemalże jak „nowy Hitler”. Tak go zresztą nazywał wprost jeden z ważniejszych imperialnych publicystów rosyjskich, Aleksandr Prochanow (zarazem wyrażając nadzieję, że Putin okaże się „nowym Stalinem”). Podział ról był jasny: szlachetni Rosjanie dzielnie walczą z ukraińskimi neonazistami…
Tymczasem od dawna wiadomo (tylko rzadko przebija się ta oczywistość do powszechnej świadomości), że kolor brunatny jest nieobcy samym Rosjanom. I nie chodzi tutaj nawet o porównanie Putina do Hitlera. Cele Moskwy wobec Ukrainy są zupełnie inne niż cele III Rzeszy wobec Żydów. Rosja jest wielonarodowym imperium, które chce zlikwidować państwowość ukraińską, łaskawie – choć z zastrzeżeniami – pozostawiając przy życiu naród ukraiński, o ile ukorzy się przed kremlowskim panem. Tyle że w szeregach rosyjskich na froncie walczą również ludzie, otwarcie deklarujący się jako neonaziści, których celem jest eksterminacja podbitego narodu. Nie chodzi nawet o zbrodnie w Buczy, czy Irpieniu. Nie chodzi o ostrzały obiektów cywilnych. Chodzi o oddziały, dowodzone przez neonazistów i składające się z neonazistów. Z tego typu „sympatii” znany był Dmitrij Utkin, szef Grupy Wagnera, zabity w zamachu wraz z właścicielem Grupy, Jewgienijem Prigożynem. Wciąż natomiast na Ukrainie walczą bojówkarze z Grupy Rozpoznania Sabotażowo-Szturmowego „Rusicz”. Walczy zresztą od 2014 r. Jej założycielem i dowódcą zarazem jest zadeklarowany neonazista Aleksiej Milczakow. Rocznik 1991. Sławę (i od razu wątpliwą) zdobył w 2012 r., gdy umieścił w internecie film, na którym torturuje i zabija szczeniaka. Potem wzywał do fizycznej likwidacji osób bezdomnych, a także dzieci i zwierząt. Deklarował się jako kibic klubu piłkarskiego Zenit Sankt-Petersburg, a także wielbiciel Hitlera.
Latem 2014 r. założył bojówkę „Rusicz”, która od tamtej pory walczy na Ukrainie. Również w ramach „specjalnej operacji wojskowej”. Przy czym „Rusicz” nie jest ani jednostką sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej, ani prywatną firmą wojskową (jak Grupa Wagnera). Jest bojówką, organizacją paramilitarną, która utrzymuje się własnym sumptem i walczy po stronie Moskwy. Słynie z okrucieństwa, z zamiłowania do mordowania jeńców i cywilów. Milczakow otwarcie nazywa siebie nazistą. Krytykował nawet donbaskich separatystów za niechęć do nazizmu. W 2023 r. na koncie bojówki na kanale Telegram zamieszczone zostało nagranie, przedstawiające ścinanie głowy wziętemu do niewoli ukraińskiemu żołnierzowi. Milczakow i jego ludzie wielokrotnie byli krytykowani nawet przez przedstawicieli władz na Kremlu. Polityk Jednej Rosji, deputowany do Dumy stwierdził publicznie, że „nacjonaliści są wrogami wielonarodowego państwa rosyjskiego”. W odpowiedzi bojówkarze publicznie zagrozili, że mogą go „zarżnąć jak psa i nic im się za to nie stanie”. Deputowany oskarżył „Rusicza” o pracę na rzecz USA, ale na groźby nie zareagował. Neonaziści cieszą się sympatią kadyrowców. Niedawno z Milczakowem spotkał się dowódca oddziału „Achmat” Apti Ałaudinow. Uścisnął mu rękę, nazwał „bratem” i podarował w prezencie kindżał…
Również niedawno wybuchła z udziałem „Rusicza” wielka afera w rosyjskim internecie. Bojówkarze na swoim Telegramie umieścili filmik, wyprodukowany przez Ukraińców w celach propagandowych. Nagranie przedstawia rosyjskich żołnierzy, którzy z radością mordują ukraińskich jeńców i cywilów. Film kończy się hasłem „dołącz do nas”. To parodia reklamy armii rosyjskiej. Ukraińcom, rzecz jasna, chodziło o to, by pokazać prawdziwą, zbrodniczą naturę sił zbrojnych agresora. Tymczasem na koncie „Rusicza” można przeczytać taki oto komentarz: „Właśnie tak powinna wyglądać reklama służby kontraktowej w Siłach Zbrojnych”. Biorąc pod uwagę charakter działalności grupy, był to szczery, nie zaś ironiczny komentarz.
Wpis „Rusicza” wywołał falę oburzenia wśród wielu rosyjskich Z-blogerów, którzy na co dzień oczywiście gorąco popierają rozprawę z Kijowem, ale nie tymi metodami. Neonazistom zarzucono oczernianie armii rosyjskiej. Np. Aleksandr „Razwiedos” Arutiunow stwierdził, że otwarte pochwalanie zbrodni wojennych dyskredytuje obraz „żołnierza wyzwoliciela”. Inni Z-patrioci komentowali, że jeśli rosyjscy żołnierze będą otwarcie deklarować mordowanie jeńców, to niczym nie będą się różnić od bojówkarzy „Azowa”, przeciwko którym walczą i których powszechnie w Rosji uważa się za neonazistów. „Walczymy z neonazizmem, a sami kim jesteśmy?” – tym retorycznym pytaniem można podsumować wymowę większości podobnych komentarzy. „Razwiedos” zauważa przy tym również, że nie do przyjęcia jest argument typu: „tak już jest na wojnie, że czasami zabija się niewinnych. Kto nie był w okopie, niech się nie wypowiada”. To linia obrony o tyle pozbawiona sensu, że jakoś nie każdy żołnierz tej czy innej armii zabija cywilów…
Należy przy tym pamiętać, że krytycy „Rusicza” kierują się nie tyle humanitaryzmem, współczuciem dla ofiar zbrodni wojennych, ile potrzebą utrzymywania pozytywnego i spójnego wizerunku armii rosyjskiej. Milczakow, chwaląc się swoimi „wyczynami” i popierając zabijanie cywilów, tak naprawdę rzeczywiście szkodzi Rosji. Niechcący, ale szkodzi. Jest żywym dowodem na to, że Moskwa, zamiast wyzwolenia, przynosi Ukraińcom zniewolenie i śmierć. Zarówno poprzez okrucieństwo neonazistów na usługach Kremla, jak i poprzez ostrzały miast, prowadzone przez bardziej „cywilizowane” regularne siły rosyjskie. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.