11 listopada to nie tylko święto naszej niepodległości, ale również dzień urodzin człowieka, który otwarcie się naszej niepodległości sprzeciwiał. A zarazem był i jest jednym z najważniejszych twórców antypolskiej ideologii swojego państwa. Mowa, rzecz jasna, o Fiodorze Dostojewskim.
Autor „Zbrodni i kary” to wręcz personifikacja Rosji, jej kultury, polityki, myśli, mentalności jej mieszkańców. Najbardziej znany, a jednocześnie najbardziej rosyjski pisarz, jakiego można sobie wyobrazić. Gdyby żył, zapewne poparłby inwazję na Ukrainę. Byłby twórcą Z-literatury, i to chyba najwybitniejszym. Bo Dostojewski to również dowód na to, że w Rosji wielka kultura organicznie łączy się z wielką zbrodnią. I obie się wzajemnie nie wykluczają. Na kartach jego powieści bohaterowie najpierw zabijają, a potem odnajdują drogę do Boga. Dostojewski jest pisarzem chrześcijańskim, a jednocześnie piewcą bandytyzmu. To fascynacja prostotą ludu rosyjskiego na katordze uczyniła zeń konserwatystę. A lud ten był bogobojny, ale przede wszystkim brutalny i okrutny – w końcu byli to kryminaliści, typy spod ciemnej gwiazdy… A ponadto, Dostojewski każdemu zbrodniarzowi wybaczał jego grzechy, które uważał wręcz za warunek niezbędny zbawienia, za to już Polakom nie wybaczał nie tylko grzechów, ale wręcz samego istnienia. Drażniła go polska duma, brak pokory przed carem, buntowniczy charakter, który tak dalece różni się od typowej dla Rosjan mentalności zginania karku przed silniejszym. Sam Dostojewski przecież ukorzył się przed carem. Na katorgę trafił – przypomnijmy – za działalność rewolucyjną. I podczas odbywania wyroku zmienił poglądy, stając się piewcą tego, co wcześniej potępiał. Zdaniem pisarza i publicysty Dmitrija Bykowa powodem był syndrom sztokholmski. Jak wiadomo, Dostojewski dostał wyrok śmierci, zamieniony na katorgę w ostatniej chwili. To mogło go złamać i załamać. I sprawić, że pisarz zapałał uwielbieniem do cara.
Nieprzypadkowo tytuł tego felietonu jest parafrazą traktatu Fryderyka Nietzschego „Narodziny tragedii z ducha muzyki”. Niemiecki filozof, który głosił śmierć Boga i wyższość siły nad dobrem, podziwiał Dostojewskiego i uważał za jedynego psychologa, od którego mógłby się czegoś nauczyć. Niektórzy badacze nawet twierdzą, że wielki pisarz tak naprawdę bardziej interesował się zbrodnią niż karą. A jego Raskolnikow nie tyle się szczerze nawrócił, ile zrozumiał, że jest za słaby, żeby zabić i nie czuć wyrzutów sumienia. Czyli, odpowiadając na najważniejsze pytanie powieści „jestem drżącą kreaturą, czy też mam prawo (do czynienia zła w imię dobra)”, wybrał to pierwsze. Bo był za słaby, aby móc wybrać to drugie. Z tej perspektywy Raskolnikow byłby zbrodniarzem, który chciał zostać nietzscheańskim nadczłowiekiem, ale mu się to nie udało. Inni z kolei badacze twierdzą, że główny bohater był wcieleniem Chrystusa. Bo jak tylko kierował się sercem, to wszystkim naokoło pomagał. A gdy kierował się swoim wybitnym intelektem, to pisał mądre artykuły o tym, że zbrodnia w imię dobra jest słuszna. A potem próbował wprowadzić swoją ideę w życie. Czyli – jak to w Rosji – rozum jest złem, a „dusza” dobrem. Typowy rosyjski irracjonalizm.
Inną ciekawą interpretację „Zbrodni i kary” i w ogóle twórczości Dostojewskiego zaproponował oryginalny modernistyczny filozof Lew Szestow. Jego zdaniem pisarz zmienił poglądy nie tyle pod wpływem katorgi (o której jakoby chciał jak najszybciej zapomnieć), ile pod wpływem… zniesienia pańszczyzny. Zobaczył bowiem, że wyzwolenie chłopów nie poprawiło znacząco ich losu. To zaś oznaczało, że wszelkie eksperymenty społeczne, wszelkie zmiany starego porządku skazane są na porażkę. To zaś przekonanie zrodziło w nim przekonania konserwatywne. Szestow uważa, że Dostojewski zwyczajnie nie ufał wszelkim ideologiom (no, może poza prawosławiem i samodzierżawiem…), dlatego fascynowało go bardziej życie – z jego blaskami i cieniami, grzechami i świętością – niż wszelkiego rodzaju teoretyzowanie o tym, jak by tu owo życie uczynić lepszym.
Nie wiemy na pewno, czy Raskolnikow naprawdę uwierzył w Boga, czy też może uświadomił sobie własną słabość. Nie wiemy na pewno, czy Dostojewskiego odmieniła katorga, czy przekonanie o bezsensowności wszelkich zmian. Nie wiemy na pewno, czy pisarz kochał bardziej grzech, czy świętość. Czy większą przyjemność sprawiało mu pisanie o zbrodni, czy o karze. Czy dał się złamać carowi i okazał się tchórzem, czy też przeszedł autentyczną przemianę. Wiemy natomiast, że – niezależnie od swoich poglądów – wielkim pisarzem był. I to nie w Gombrowiczowskim znaczeniu. Nieironicznie. Był piewcą wielkiej zbrodni (dokonywanej przez jego bohaterów-grzeszników, ale też popełnianej przez Imperium Rosyjskie na podbitych przez siebie narodach), ale też twórcą wielkiej kultury. A w Rosji jedno drugiego nie wyklucza. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.