Pięć dni po najnudniejszych wyborach świata nie ma sensu rozwodzić się nad ich wynikami, nawet jeśli zwycięstwo jedynego poważnego kandydata było rekordowo wysokie. Ciekawy jest za to pewien konkretny wątek tego spektaklu, a właściwie monodramu, teatru jednego politycznego aktora. A mianowicie – fenomen popularności Putina w Czeczenii, gdzie tradycyjnie już zdobył największe poparcie – tym razem 98,99 proc.
Niezależnie od skali fałszerstw wyborczych, wyniki w poszczególnych republikach wiernie oddają pewne tendencje. Czeczenia to prawdziwa twierdza Putina. Nie ma tu praktycznie żadnej opozycji. A przecież teoretycznie ten dumny, niegdyś tak buntowniczy naród powinien prezydenta Rosji szczerze nienawidzić. W końcu to Putin ostatecznie spacyfikował czeczeński separatyzm. Do historii przeszły jego buńczuczne zapowiedzi rozprawy z terrorystami, których „będzie topić w kiblu”. Druga i ostatnia wojna czeczeńska zakończyła się ostatecznym utrwaleniem panowania rosyjskiego na tym skrawku Kaukazu. Czeczeni to nie tylko wojowniczy górale, ale również muzułmanie, często fanatyczni. Jak mogą tak chętnie głosować na prezydenta, który tak wyraziście prezentuje przywiązanie do prawosławia, i którego różni europejscy naiwniacy (z prawicy i z lewicy) postrzegają (całkowicie mylnie) jako obrońcę chrześcijaństwa?
Po pierwsze, wbrew pozorom, w czasie obu wojen Czeczeni byli podzieleni. Część tamtejszych elit opowiadała się za przynależnością do Federacji Rosyjskiej. W tym Achmat Kadyrow, ojciec Ramzana, duchowny muzułmański, który ostatecznie został prezydentem republiki z nadania Moskwy (co zresztą przypłacił życiem). Po drugie, Rosja, co prawda, zrównała Czeczenię z ziemią, ale potem ją odbudowała z nawiązką. W 2003 r. ONZ uznała Grozny za najbardziej zniszczone miasto na świecie. Kilka lat później stolica Czeczenii przypominała bardziej Dubaj niż rosyjską prowincję. Wybudowano wielkie, nowoczesne biurowce, ale też największy meczet Europy – mieszczące 10 tys. wiernych Serce Czeczenii. Republika jest hojnie dotowana z budżetu federalnego. Oczywiście, najlepiej żyje się lokalnym elitom. Ale zwykli mieszkańcy też dostali coś, co w pełni zrekompensowało im niewywalczoną niepodległość – nieformalną, ale niemal całkowitą autonomię kulturową. W Czeczenii de facto panuje prawo szariatu, sprzeczne z rosyjskim prawodawstwem federalnym. Akceptowane jest np. formalnie nielegalne wielożeństwo. Ponadto prześladowani są homoseksualiści. Zresztą, nawet w tej walce o niepodległość w dużej mierze chodziło nie tyle o kwestie etniczne, ile religijne. A teraz Czeczenia jest w zasadzie państwem wyznaniowym, więc po co się buntować? Ci zaś, którzy mimo wszystko chcieli dalej prowadzić dżihad, np. w szeregach ISIS, byli surowo karani. Ramzan Kadyrow w zasadzie rozprawił się z terroryzmem islamskim. Ponadto czeczeński dyktator otwarcie demonstruje przywiązanie do miejscowych tradycji. W internecie można znaleźć mnóstwo nagrań, na których Kadyrow tańczy lezginkę – niezwykle popularny ludowy taniec kaukaskich muzułmanów. Co więcej, Czeczenia jest nie tylko państwem wyznaniowym, ale państwem w państwie. W republice niemile widziani są funkcjonariusze federalnych służb. Natomiast już kadyrowcy czują się jak u siebie również poza granicami republiki. Nawet moskiewscy policjanci żalili się obrońcom praw człowieka na bezkarność czeczeńskich gwardzistów.
Wreszcie, islamski fundamentalizm Kadyrowa w żaden sposób nie kłóci się z wizerunkiem Putina jako „prawosławnego cara”. Obie religie są instrumentalnie traktowane jako ideologiczne narzędzie w wojnie z Ukrainą. Prawosławni i muzułmańscy fundamentaliści walczą tam ramię w ramię ze „zgniłym Zachodem”, który jest wspólnym wrogiem, skręcającej w stronę Wschodu Rosji Putina oraz świata radykalnych islamistów. Jedni prowadzą na Ukrainie krucjatę, drudzy – dżihad. I otwarcie o tym mówią. W Polsce i w Europie Zachodniej wyznawcy Allaha traktowani są jako naturalni sprzymierzeńcy lewicy. W Rosji natomiast islam jest religią tradycyjną, wyznawaną od wieków przez rdzennych mieszkańców Kaukazu i Powołża. Muzułmanie czują się tam jak u siebie. Pozostając z reguły lojalnymi obywatelami Rosji. Zwolennikami Putina. I rosyjskiego imperializmu. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.