Sytuacja wokół wojny i pokoju na Ukrainie jest tak dynamiczna i zmienia się tak szybko, że nie sposób przewidzieć, kiedy i na jakich warunkach (albo czy w ogóle) na wschodzie trwale ucichną armaty. Donald Trump powtarza, że nie stoi po żadnej ze stron krwawego konfliktu. Nie popiera jakoby ani Ukrainy, ani Rosji, tylko pokój. Raz nazywa Zełenskiego dyktatorem bez wyborów, którego popiera jedynie 4 proc. rodaków (choć to nieprawda) i zamraża wsparcie militarne dla Kijowa, innym razem to wsparcie odmraża, zaś Moskwie się odgraża, że jeśli nie poprze ona amerykańskiego planu pokojowego, to spotkają ją za to nieprzyjemności w postaci sankcji. Oczywiście, większą presję wywiera na Ukrainie niż na Rosji. I widać wyraźnie, że bardziej liczy się z Putinem niż z Zełenskim. Niemniej, jak już wielokrotnie sugerowałem na tych łamach, pogłoski o konsekwentnie prorosyjskim kursie nowej administracji Białego Domu są mocno przesadzone.
Niezmiennie wydaje się, że ponad oczywistą antypatię osobistą do Zełenskiego i równie oczywisty podziw dla Putina jako silnego gracza amerykański prezydent stawia pragnienie, aby zapisać się w historii jako architekt porozumienia pokojowego. To jest towar, który biznesmen Trump kupi za niemalże każdą cenę, aby następnie chwalić się jego nabyciem niczym drogocennym trofeum. Pytanie: kto mu ten towar podaruje. W chwili, gdy piszę te słowa (czyli w środę 12 marca) pewne jest jedno: Amerykanie porozumieli się z Ukraińcami w sprawie trzydziestodniowego zawieszenia broni. Niebawem poznamy też stanowisko Rosji, która jak dotąd kręciła w tej sprawie nosem. To będzie prawdziwy test dla planów pokojowych Trumpa. I test rosyjskich intencji. Być może w chwili, gdy Państwo czytają te słowa, wiadomo już, jaka jest oficjalna reakcja Moskwy. Tak czy inaczej, niezależnie od tego, jaka ta reakcja będzie (lub już jest), Kijów wreszcie wykonał mądry krok w stronę zyskania sympatii Waszyngtonu. Na Trumpa nie podziała szantaż moralny, pokazywanie zdjęć porwanych przez Rosjan ukraińskich dzieci, ani straszenie w stylu: „musicie nam pomóc, bo bronimy was przed imperializmem rosyjskim. Jeśli przegramy, Putin przyjdzie także po was”. Na Trumpa podziała wola zawarcia pokoju. A przynajmniej wola, by przestać strzelać na froncie i spór przenieść z okopów na dyplomatyczne salony. Ponadto ewentualne odrzucenie propozycji rozejmu przez Rosjan (albo przyjęcie tej propozycji, ale potem łamanie warunków rozejmu) może Amerykanów rozwścieczyć i uświadomić im, że Putinowi wcale na zakończeniu konfliktu nie zależy. Bo też taka jest w sumie prawda, że nie zależy. Z jednej strony dawno żaden lider świata zachodniego nie dał Moskwie tylu marchewek co Trump. Pokusa resetu z Zachodem jest dla izolowanego przez świat euroatlantycki Putina wielka. Z drugiej jednak strony powrót do biznesu z Waszyngtonem, a może i Brukselą, Paryżem czy Berlinem może negatywnie wpłynąć na relacje gospodarcze i polityczne z graczami pozaeuropejskimi, takimi jak choćby państwa Globalnego Południa. Ponadto Putinowi chodzi przecież o podbój (militarny lub polityczny) całej Ukrainy, a nie o jakiś zgniły kompromis. Wreszcie, wojna sprzyja przykręcaniu dyktatorskiej śruby i jest poręcznym alibi, tłumaczącym wszelkiego rodzaju problemy wewnętrzne. Pokusa, by wygodny dla Kremla stan wojny trwał, też jest wielka. Jak będzie – zobaczymy.
Z jednej strony Zełenski, łagodząc retorykę wojenną, posypując głowę popiołem po awanturze w Gabinecie Owalnym i deklarując wolę zawarcia pokoju (a na razie przynajmniej rozejmu), zyskał w oczach Trumpa i poprawił relacje Ukrainy z USA. Z drugiej strony, paradoksalnie, jego twarda (może nawet zbyt twarda) postawa podczas wspomnianej awantury też mogła wpłynąć pozytywnie na Waszyngton. Ostatecznie Trump ceni silne osobowości. Mógł więc dostrzec tę siłę u Zełenskiego. Nawet jeśli była to bardziej siła histerii niż siła argumentów. Wreszcie, z trzeciej strony, niechcący Trump pomógł też Zełenskiemu właśnie. Ukraiński prezydent ma wysokie notowania, ale też spory negatywny elektorat nad Dnieprem. Gdy jednak Trump zaczął go mieszać z błotem, krytykując przy tym nie tylko samego prezydenta, ale również rządzone przezeń państwo, jego obywatele stanęli za głową tego państwa murem. Także po awanturze w Gabinecie Owalnym. Nawet ukraińska opozycja, zamiast krytykować Zełenskiego za histeryczną postawę, która mogła doprowadzić do dyplomatycznej katastrofy i utraty przez Ukrainę amerykańskiego wsparcia, w większości broniła prezydenta za to, że „powiedział prawdę”. Bo, jak to ujął były szef Ukraińskiego IPN, a obecnie opozycyjny polityk z partii Poroszenko, Wołodymyr Wiatrowycz, prawda jest jednym z najważniejszych surowców Ukrainy podczas tej wojny. I dobrze, że Zełenski jej bronił przed Trumpem. Trudno się więc dziwić, że „sługa narodu” urósł w sondażach. Według Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii, w połowie lutego Zełenskiemu ufało 57 proc. Ukraińców. Na początku marca ten wskaźnik wzrósł do 68 proc. Z wewnątrzpolitycznego punktu widzenia opłacało się awanturować z Trumpem… Niezłomna postawa, choćby ryzykowna, wciąż jest dla Ukraińców czymś, czego bezwzględnie oczekują od swoich polityków. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.