Na początku tygodnia miałem przyjemność współorganizować konferencję naukową „Rosja po inwazji na Ukrainę. Perspektywy badawcze” na Uniwersytecie Szczecińskim. Temat gorący, aktualny, kontrowersyjny. Bo przecież łatwo dojść do wniosku, że o Rosji rozmawiać nie należy, zaś dobry Rosjanin to martwy Rosjanin, niezależnie od poglądów. Trudno też się dziwić Ukraińcom, gdy czasem mówią „o Rosji albo źle, albo wcale”. Emocje ofiary przemocy wobec sprawcy są zrozumiałe. W nauce jednak potrzebny jest dystans do analizowanych zjawisk. A i w debacie publicznej, tej bardziej medialnej niż naukowej, emocje bywają złym doradcą. Bo niewiele zrozumiemy i niewiele naprawimy, jeśli będziemy im ulegać.
Taka też była idea tej konferencji – by porozmawiać o Rosji bez emocji, pamiętając przy tym, że jest ona agresorem. Porozmawiać właśnie po to między innymi, żeby zrozumieć sposób funkcjonowania agresora i dzięki temu się przed nim bronić. Wiadomo przecież, że choć rosyjskie bomby spadają teraz „jedynie” na Ukrainę, to jednak Polska już jest ofiarą hybrydowej i propagandowej agresji, zaś ta pełnoskalowa w mniej lub bardziej odległej przyszłości wykluczona nie jest.
Jednym z punktów programu konferencji był okrągły stół o kulturze rosyjskiej po inwazji na Ukrainę. Zastanawialiśmy się, jakim kluczem najlepiej zachęcać młodych ludzi, by studiowali kierunki związane z Rosją. Kiedyś motywacją mogła być pozytywna fascynacja wielką kulturą rosyjską. Dziś nie wypada, ale też nie należy reklamować w ten sposób rosjoznawczych czy rusycystycznych studiów. Przecież nie chcemy wychowywać armii sympatyków Rosji, tylko raczej armię znawców tego kraju. Również jego kultury. Głosy przy okrągłym stole na ten temat były różne (i bardzo dobrze, bo tak powinna wyglądać debata) – albo trzeba mimo wszystko szukać jakiejś pozytywnej motywacji, albo kusić przyszłych studentów hasłem „wroga trzeba znać”. Osobiście przychylam się do tej drugiej tezy. Skoro z pasją czytamy książki o dyktatorach, to dlaczego nie mielibyśmy z równą pasją pochłaniać książek rosyjskich autorów? Trzeba tylko utrwalić w powszechnym odbiorze przekonanie, zgodnie z którym bez znajomości rosyjskiej kultury nie sposób zrozumieć rosyjskiej polityki. A to przecież powinny być oczywistości.
Jeszcze jedna refleksja. W ramach konferencji wygłaszałem referat o tym, jak antywojenna dramaturgia rosyjska przedstawia przemoc na wojnie. A przedstawia w sposób, który może budzić kontrowersje. W niektórych tekstach Rosjanie prezentowani są jako ofiary agresji na Ukrainę. Po pierwsze, Rosjanki padają ofiarami przemocy domowej ze strony swoich cierpiących na PTSD mężów po ich powrocie z frontu. Po drugie, o współodpowiedzialność za agresję na Ukrainę oskarżani są również tzw. zwykli Rosjanie. Po trzecie, Rosjanie bywają również prześladowani przez własne państwo. A w jednej ze sztuk antywojennych pada bardzo dyskusyjna teza, w myśl której wojna to jedno wielkie ludobójstwo żołnierzy, niezależnie od tego, po czyjej stronie walczą. Z tej perspektywy wojna jawi się jako zło absolutne, ponadczasowe, zło, które nie ma adresu ani narodowości. Z uniwersalnej perspektywy jest w tym zapewne wiele racji. Jeśli kiedyś ludzkość zrozumie, że wojna jest zła, pokój zaś dobry, to przestaniemy się zabijać i zaczniemy rozwiązywać swoje problemy bez użycia przemocy. Artyści czy przywódcy religijni nie tylko mogą, ale wręcz powinni taką perspektywę głosić i propagować. Problem jednak w tym, że to piękna, ale naiwna utopia. Trudno sobie bowiem wyobrazić, że kiedykolwiek taka sytuacja będzie miała miejsce. A po drugie – trudno abstrahować od konkretnego kontekstu aktualnej wojny. Można oczywiście mówić, że to nie Rosjanie są źli, tylko wojna, którą rozpętali. Problem w tym, że od tego mówienia wojna się nie skończy. Wojna skończy się wówczas, gdy Rosja zostanie siłą zmuszona do jej zakończenia.
Dlatego, o ile artyści czy przywódcy religijni słusznie wołają o pokój, o tyle już polityka powinna rządzić się innymi prawami. Również z moralnego punktu widzenia należy pamiętać, że inwazja na Ukrainę nie jest wyłącznie „wojną Putina”. Ale też z drugiej strony nie można popadać w przeciwległą skrajność, przekonując, że KAŻDY Rosjanin ma krew na rękach. Trzeba w tym wypadku stopniować i niuansować.
A co do samej dramaturgii, to na jej temat bardzo mądrą rzecz powiedział Iwan Wyrypajew podczas festiwalu Lubimowka w Warszawie. Znany rosyjski dramaturg i reżyser mieszkający w Polsce i potępiający Putina stwierdził mianowicie, że o ile Rosjanie, sprzeciwiający się wojnie, mogą tworzyć dramaturgię antywojenną, o tyle Ukraińcy takiej dramaturgii nie potrzebują. Potrzebują natomiast dramaturgii wojennej, tyle że antyrosyjskiej. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.