Niedziela, 04 maja 2025 r. 
REKLAMA

Granica hipokryzji Trzaskowskiego

Data publikacji: 2025-05-04 12:00
Ostatnia aktualizacja: 2025-05-04 12:00

Tytuł sugeruje, że tym razem, zamiast o Wschodzie, postanowiłem napisać o kampanii wyborczej w Polsce i skrytykować jednego z kandydatów. Tylko do pewnego stopnia jest to prawda. Ktoś, kto uważnie obserwuje sytuację na i za naszą wschodnią granicą, po prostu nie może nie dostrzec hipokryzji Rafała Trzaskowskiego. Nawet rozsądny sympatyk wiceprzewodniczącego Platformy Obywatelskiej musi zauważyć, że jego polityczny idol podczas ostatniej debaty już drugi raz skompromitował się, nieporadnie odpowiadając na pytanie Krzysztofa Stanowskiego o hybrydowy atak Łukaszenki i Putina na Polskę. Trzaskowski mógł się spodziewać, że ponownie zostanie zapytany o to samo. Mógł się przygotować. Znów jednak wolał zlekceważyć widzów, w tym własnych wyborców.

Przypomnijmy. Stanowski zapytał, w którym momencie Trzaskowski uznał, że na granicy polsko-białoruskiej mamy do czynienia z atakiem hybrydowym Białorusi i Rosji, nie zaś z kryzysem humanitarnym. Jak to się stało, że wczorajsi uchodźcy, którym należy pomóc („wpuśćcie ich, kim są – sprawdzi się później”), nagle stali się agresywnymi najeźdźcami, nielegalnymi migrantami, których szturm należy zatrzymać. To pytanie bardzo zasadne. Trzaskowski był przecież w awangardzie tej części polityków PO, która mówiła jednym głosem z Łukaszenką i Putinem w sprawie kryzysu migracyjnego na granicy polsko-białoruskiej. Oczywiście, ta zgodność wynikała z wyrachowania politycznego, nie zaś ze świadomej i intencjonalnej współpracy. Po prostu ówczesnej opozycji opłacało się krytykować władzę z użyciem tych samych argumentów, które stosowały Mińsk i Moskwa. Niemniej, owa krytyka była faktem. Trzaskowski dofinansował film Agnieszki Holland „Zielona granica”, który – niezależnie od niewątpliwej wartości artystycznej – był polityczną agitką, wymierzoną w polskie państwo i jego działania na rzecz uszczelniania granicy.

Trzeba przyznać, że po dojściu do władzy Donald Tusk i jego ludzie zmienili zdanie. Przed wyborami krytykowali sam pomysł postawienia muru na granicy. Po wyborach krytykowali PiS za to, że nie dość dokładnie granicę uszczelnił. Z punktu widzenia państwa to oczywiście bardzo dobrze. Niezależnie od sympatii politycznych, okazało się, że w sprawie granicy poprzednia władza miała rację. Ówczesna opozycja musiała to zrozumieć, gdy zaczęła postrzegać rzeczywistość nie przez pryzmat walki wyborczej, tylko z perspektywy odpowiedzialności za państwo. Natomiast nie sposób nie dostrzec hipokryzji w wypowiedziach tych polityków Platformy, którzy dziś mówią językiem Jarosława Kaczyńskiego. Językiem, który jeszcze wczoraj uważali za rasistowski, nacjonalistyczny, wykluczający.

Wróćmy jednak do debaty prezydenckiej. Trzaskowski na pytanie Stanowskiego odpowiedział po raz drugi to samo. W największym skrócie: zmienił temat. I to w sposób obrażający inteligencję średnio zorientowanego w sytuacji wyborcy. Po pierwsze, zaczął opowiadać, jak to w 2015 r. opowiadał się za uszczelnieniem granic w Unii Europejskiej. Po drugie, zapewnił, że dzięki przyjęciu uchodźców z Ukrainy Polska została zwolniona ze współodpowiedzialności za pakt migracyjny. Po trzecie, stwierdził, że hybrydowy atak na granicę polsko-białoruską „zaczął się rozkręcać coraz bardziej” po tym, jak Władimir Putin rozpoczął pełnoskalową inwazję na Ukrainę. Po czwarte, oskarżył rządzących z PiS o to, że „zostawili dziurawą granicę”. Stek bzdur i nieprawd, albo wręcz kłamstw.

No to wyjaśnijmy. Po pierwsze, kryzys migracyjny z 2015 r. to zupełnie co innego, niż kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej. Co prawda, w obu wypadkach mieliśmy lub mamy do czynienia z naporem przybyszów z Azji i Afryki. Tyle że w 2015 r. szturmowali oni południowe granice Unii Europejskiej. Polska tamtym kryzysem nie była dotknięta bezpośrednio, a jedynie pośrednio – w tym sensie, że rząd PO-PSL zgodził się na przyjęcie migrantów, z której to zgody potem rząd PiS się wycofał. Po drugie, ordynarnym kłamstwem jest twierdzenie, jakoby kryzys „rozkręcił się” po 24 lutego 2022 r. Trzeba być zupełnie oderwanym od rzeczywistości medialnej, żeby nie wiedzieć, że migranci na granicy polsko-białoruskiej od strony Białorusi pojawili się latem 2021 r., by jesienią 2021 r. regularnie tę granicę szturmować, przy wsparciu służb Łukaszenki. To wtedy miał miejsce atak hybrydowy na Polskę. Stroną agresywną była Białoruś, wspierana (choć niekonsekwentnie i nie od samego początku) przez Rosję. Są różne teorie na ten temat. Mogła to być rozgrzewka przez inwazją, mająca na celu przetestowanie możliwości obronnych wschodniej flanki NATO. Albo test wschodniej flanki NATO, przeprowadzony niezależnie od przygotowań do wojny. Mogła to być również inicjatywa Łukaszenki, który chciał albo zarobić na kryzysie (niczym Erdogan – Turcja przecież otrzymała od UE środki na zatrzymanie kryzysu z 2015 r.), albo związać sobie ręce konfliktem granicznym, żeby nie musieć brać udziału w inwazji na Ukrainę. Tak czy inaczej, po 24 lutego 2022 r. kryzys wcale się nie „rozkręcił”, tylko przygasł. Nie wygasł, ale przygasł właśnie. Wniosek jest oczywisty: to za rządów PiS Polska została zaatakowana hybrydowo. Teraz co najwyżej ten atak trwa nadal.

I wreszcie, po trzecie – nawet jeśli PiS „zostawił dziurawą granicę”, to przecież, gdyby posłuchał Trzaskowskiego i jego partyjnych kolegów, to ta granica nie byłaby nawet „dziurawa”, tylko byłaby jedną wielką dziurą. Mur nie jest doskonały, ale bez tej fizycznej zapory konsekwencje ataku hybrydowego na Polskę byłyby o wiele poważniejsze. Dobrze, że w tej konkretnej sprawie PO kontynuuje politykę PiS. Źle, że kandydat rządzącej partii na prezydenta nie potrafi inteligentnie wytłumaczyć się z tego faktu. Co miał powiedzieć? Wszystko, byle nie kłamać. Rozgarnięty wyborca bardziej doceni przyznanie się do błędu i zmianę zdania, niż robienie z niego idioty. ©℗

Maciej PIECZYŃSKI

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500