9 maja Rosjanie obchodzą swoje najważniejsze święto. Ten dzień łączy ich ponad podziałami politycznymi. Zwycięstwo w II wojnie światowej z III Rzeszą jest ważne zarówno dla zwolenników, jak i dla przeciwników Władimira Putina. Szczególnie w 80 rocznicę. To w końcu największa narodowa duma w całej historii państwa i narodu. Rosjanie walnie przyczynili się do pokonania najstraszniejszego zła w dziejach świata, za jakie powszechnie uważana jest niemiecka nazistowska dyktatura Adolfa Hitlera. Jak tu nie świętować?!
Co prawda, Hitlera pokonał Stalin. Jednego totalitarnego gada pożarł inny totalitarny gad. Jednak w ogólnym rozrachunku Hitler ma o wiele gorszy PR niż Stalin, czemu, nawiasem pisząc, trudno się dziwić. Oczywiście, można się dziwić Rosjanom, że świętują tak gorzkie zwycięstwo, okupione ogromnymi stratami, zwycięstwo odniesione de facto przez dyktatora, który mordował własny naród. Można się dziwić, nie znając ich mentalności. Po pierwsze, tak jak Polacy kochają honorowe porażki, tak Rosjanie uwielbiają zwycięstwa (inaczej być nie może – w końcu są imperium, a imperium przegrywać nie może!), tyle że najchętniej takie, które dużo kosztują, przez co lepiej smakują, dają więcej satysfakcji. Po drugie, w Rosji, figuralnie rzecz ujmując, jednostka jest niczym, państwo zaś (czy też wspólnota) – wszystkim, dlatego też triumf państwa rosyjskiego (a ZSRR był państwem rosyjskim) jest powodem do dumy niezależnie od tego, ile na nim skorzystali tzw. zwykli obywatele. Po trzecie, na poziomie psychologicznym można tę postawę zrozumieć. Statystyczny Rosjanin ma jednego dziadka, który siedział w łagrze, a drugiego, co to zdobywał Berlin. Lepiej wspominać tego drugiego (choć trzeba pamiętać, że często bywał to jeden i ten sam dziadek).
Jeszcze jakiś czas temu świętowanie Dnia Zwycięstwa było zjawiskiem mocno oddolnym. Taki charakter miały pierwsze manifestacje tzw. Nieśmiertelnego Pułku – czyli marsze, których uczestnicy niosą ze sobą portrety przodków, poległych na froncie. Później tę oddolną inicjatywę przejęło i wykorzystało państwo. Tak czy inaczej, Dzień Zwycięstwa jest jedyną świętością, która łączy Rosjan ponad podziałami – również „białych” i „czerwonych”, ponieważ nie kojarzy się wyłącznie z komunizmem, jest natomiast postrzegane jako zwycięstwo w uniwersalnej egzystencjalnej bitwie z siłami ciemności. Z siłami ciemności, które dziś propaganda Kremla utożsamia z Zachodem. W końcu nazizm najechał Rosję od strony zachodniej właśnie – podobnie jak dziś „ukronazizm”, wspierany przez złe NATO i złą Europę (wniosek: dziś, jak 80 la temu, Rosja walczy z agresorem z tego samego kierunku geograficznego…). W mniejszym stopniu przez złą Amerykę, która jednak niebawem znów może się stać tą „najgorszą” z perspektywy Putina. Bo przecież jeszcze chwila i Donald Trump naprawdę straci cierpliwość do Rosji. Ile można namawiać do rozmów pokojowych władze państwa, które o pokoju mówi dużo, ale za każdym razem wybiera wojnę?
Tak, to może być szok dla tych, którzy ulegli modzie na antyukraińskość, ale to nie Zełenski, tylko Putin odpowiada za to, że za naszą południowowschodnią granicą wciąż toczy się krwawy konflikt. Nie tylko dlatego, że (dziwne, że niektórym trzeba o tym przypominać) to Rosja napadła na Ukrainę, nie odwrotnie. Ale również dlatego, że niemal na każdym kroku Kreml bojkotuje inicjatywy pokojowe. Putin nie chce się nawet zgodzić na trzydziestodniowe całkowite zawieszenie broni. Rzekomo w obawie, że w tym czasie Kijów przegrupuje siły i lepiej przygotuje się do… napaści na Rosję? Nie, do obrony swojego terytorium, albo – o zgrozo! – do próby odzyskania terytoriów, przez agresora okupowanych. Trump jest zdeterminowany, żeby doprowadzić do pokoju. I bez trudu zmusi Ukrainę do ustępstw na rzecz Rosji. Wiadomo, że Zełenski ulegnie. Wystarczyłoby zasiąść do stołu rozmów. Ale celem Putina jest podbój – militarny bądź polityczny – podbój całej Ukrainy. Nie zamierza on zadowolić się tym, co do tej pory zajął. Wysoko licytuje. Brak zgody na trzydziestodniowe zawieszenie broni oznacza, że nie jest nawet zainteresowany poważną rozmową o pokoju.
Putin chce zwycięstwa, a nie kompromisu. Zwycięstwa nad pokojem. Bo wojna bardziej się opłaca – w czasie wojny można trzymać społeczeństwo za twarz, umacniać swoją władzę, zaś wszelkie niepowodzenia tłumaczyć agresją potężnych wrogów. Putin apelował o zawieszenie broni w dniach 8-11 maja. Ze zrozumiałych względów Zełenski się na to nie zgodził. Przecież to oczywiste, że Putin chciał mieć spokój na czas parady zwycięstwa. I byłoby dziwne, gdyby Kijów nie planował tego święta Putinowi popsuć. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.