Tydzień temu w Warszawie po raz pierwszy wystartował niezależny festiwal rosyjskiej dramaturgii antywojennej „Echo Lubimowka”. A dokładniej nie tyle rosyjskiej, co rosyjskojęzycznej. Wśród autorów, oprócz Rosjan również m.in. Litwin czy Ukrainka. Niemniej festiwal „Lubimowka” do niedawna odbywał się w Moskwie. Stał się już nie tyle festiwalem, ile ruchem, organizacją, zrzeszającą twórców, piszących dla sceny. Po 24 lutego 2022 r. ruch ten potępił inwazję na Ukrainę i rozpoczął nabór sztuk pod hasłem „Dramaturgia przeciwko wojnie”. „Lubimowka” wyemigrowała i zaczęła odbywać się za granicą. W Warszawie ugościł ją m.in. Tealhouse – niezależny teatr Iwana Wyrypajewa, w którym grają uchodźcy z Ukrainy. Wyrypajew sam jest rosyjskim dramaturgiem i reżyserem, który od lat mieszka w Polsce i ostro krytykuje politykę Putina.
Warszawska „Lubimowka” skłania do kilku refleksji, które powinny zaciekawić każdego, kto interesuje się Rosją, Polską i wojną na Ukrainie. Po pierwsze, choć sztuki były prezentowane w polskim przekładzie (z napisami w oryginale), to jednak wśród publiczności festiwalu Polaków było bardzo niewielu, i byli to głównie, tacy jak ja, ludzie związani zawodowo z dramatem rosyjskim. A szkoda, bo niezależna dramaturgia rosyjska to fenomen, który pozwala lepiej zrozumieć Rosję – zarówno opozycyjną, jak i putinowską. Przede wszystkim zaś jest to po prostu ciekawy nurt w literaturze i teatrze, coś, czego na polskiej scenie ze świecą szukać. Po drugie, podczas debaty w ramach festiwalu Wyrypajew stwierdził, że Ukraińcy potrzebują dziś dramaturgii wojennej, a nie antywojennej. To trafna i nieoczywista refleksja. Tymczasem „Lubimowka” to właśnie antywojenna dramaturgia. Występuje przeciwko wojnie, a nie przeciwko Rosji. To po trzecie. Wbrew pozorom, jest to znacząca różnica. Dlatego, słuchając czitek (czitka to forma teatralna, polegająca na odczytaniu sztuki ze sceny) na „Lubimowce”, można było odnieść wrażenie, że autorami są „ruskie onuce”. Bo teksty nie powtarzały czarnobiałych narracji, znanych z ukraińskich, polskich czy zachodnich mediów. Dobry przykład to dramat „Mężczyźni w świetle dnia” Iriny Sieriebriakowej, opowiadający o Ukraińcach, którzy boją się pójść na front, więc wszelkimi sposobami unikają mobilizacji. Według dominującego nad Dnieprem czy nad Wisłą przekazu są to zdrajcy, uchylanci itp. Tymczasem Sieriebriakowa nie ocenia ich, tylko pochyla się nad ich problemami i dylematami, a przede wszystkim udziela im głosu. Dosłownie, bo jej sztuka oparta jest na materiale dokumentalnym. Na Ukrainie jeszcze nie została wystawiona. I wątpliwe, by pojawiła się na deskach tamtejszych teatrów przed zakończeniem wojny…
Dramaturgia wojenna często potępia Putina, rosyjskich żołnierzy, samą inwazję. Co do tego nie ma wątpliwości – „Lubimowka” występuje przeciwko tym, którzy wojnę rozpętali. Ale też jej autorzy bardziej skupiają się na ludzkim wymiarze konfliktu, niż na politycznych racjach którejkolwiek ze stron. Z ukraińskiego punktu widzenia taka perspektywa jest niedopuszczalna. Ale z rosyjskiego nie może być wykluczona. Trudno oczekiwać, by opozycyjni Rosjanie, krytyczni wobec wojny, w ramach samobiczowania jednoznacznie stwierdzili, że Rosję należy zniszczyć wraz z jej mieszkańcami. Nie oznacza to, że są agentami Putina. Po prostu mają nastawienie antywojenne, ale nie antyrosyjskie.
Jest jeszcze jedna kwestia, która została poruszona podczas dyskusji w ramach festiwalu. Otóż „Lubimowkę” tworzą głównie rosyjscy emigranci, ale też Rosjanie mieszkający w Rosji (ci piszą z reguły pod pseudonimami). Piszą po rosyjsku. Wiadomo, że Rosja jako państwo nie zniknie. Nie znikną też jej obywatele. Dlatego ta antywojenna dramaturgia potrzebna jest, by docierać do zwykłych Rosjan, choćby przez internet. I szerzyć wśród nich nie tyle przekonanie o racji Ukraińców (o to trudno, nie bądźmy naiwni), ile przekonanie o bezsensowności wojny.
Nie chodzi o to, aby naiwnie twierdzić, że za wojnę odpowiada jedynie Putin i jego najbliższe otoczenie. Bynajmniej. Chodzi o to, by utrzymywać narzędzie wpływu na sytuację wewnętrzną w Rosji. Wpływu niewielkiego, ale jednak. Trzeba wspierać rosyjskojęzyczną i antywojenną kulturę na emigracji, jeśli tylko sprzeciwia się ona polityce Kremla. A „Lubimowka” się sprzeciwia. Wojna nie może wiecznie trwać. Trzeba to tłumaczyć również Rosjanom. I przekonywać ich, że wojna jest tragedią nie tylko dla Ukrainy, ale również dla Rosji. Nie sprawi to, że dojdzie do rewolucji, a agresywne imperium nagle stanie się gołąbkiem pokoju, ale trzeba próbować szerzyć wśród Rosjan antywojenne nastroje. ©℗
Maciej PIECZYŃSKI
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.