Środa, 22 stycznia 2025 r. 
REKLAMA

Dlaczego „rozbiór Ukrainy” byłby klęską Polski

Data publikacji: 2024-12-08 10:16
Ostatnia aktualizacja: 2024-12-08 10:16

Jak wiadomo, Rosja prawdopodobnie rozważa rozbiór Ukrainy na trzy części. Plan ten, według medialnych doniesień, ma zostać zaproponowany administracji Donalda Trumpa. Pierwszą część stanowiłyby okupowane obecnie obwody ługański, doniecki, zaporoski i chersoński oraz Krym. Te tereny weszłyby w skład Rosji jako jej „nowe regiony”. Druga część – Ukraina centralna – to „prorosyjska formacja państwowa”. Trzecią (obwody rówieński, wołyński, chmielnicki, lwowski, iwanofrankiwski, tarnopolski, czerniowiecki i zakarpacki) określono mianem „terytoriów dyskusyjnych”, których przyszłość miałaby zostać rozstrzygnięta w porozumieniu z sąsiadami Ukrainy – Węgrami, Polską i Rumunią. Sebastian Pitoń na portalu X zastanawiał się, czy Warszawa powinna wziąć udział w rozbiorze, po czym sam stwierdził, że „oddałby wszystko Zakarpaciem, Rosjanom”. Grzegorz Braun uznał – do końca nie wiadomo, czy sam plan Rosji, czy opinię Pitonia – „Godne uwagi”, ponieważ „Polscy państwowcy powinni bez zabobonnych lęków rozważać wszelkie scenariusze”.

I tu nasuwa się kilka refleksji. Skoro należy bez strachu brać pod uwagę każdy scenariusz, to rozumiem, że Braun rozważyłby również bezpośrednie wejście Polski do wojny po stronie Ukrainy? Odpowiedź jest rzecz jasna znana. Akurat w sprawie „drażnienia Rosji” (drażnienia czymkolwiek, nie tylko czynną agresją) polityk Konfederacji odczuwa ów „zabobonny lęk”, który zarzuca innym. Bać się zatem można udziału w wojnie przeciwko Moskwie. Ale już strach przed sojuszem z nią to „zabobonny lęk”. Logiczne. Ponadto, Braun twierdzi, że zastanawiać się nad rozbiorem Ukrainy powinni polscy państwowcy. No to rozważmy te tak rzekomo kuszące scenariusze zdarzeń. Scenariusz pierwszy: jak chciał Pitoń, oddajemy prawie całą zachodnią Ukrainę Moskwie. Albo nie tyle oddajemy, ile godzimy się na to, by Rosja te tereny wzięła pod swoją kontrolę. Efekt? Zamiast granicy z Ukrainą mamy de facto granicę z Rosją. Kijów wchodzi z nami w konflikty polityczne, jest naszym gospodarczym konkurentem, ale generalne Ukraińcy chcą być częścią Zachodu, a przede wszystkim są słabi i nawet gdyby chcieli zagrozić Polsce militarnie, to nie byliby w stanie. A nie chcą, bo nie mają w tym żadnego interesu; zresztą ich siły zbrojne i gospodarka w pełni zależne są od Zachodu, który na żadną agresję Ukrainie nie pozwoli. Zamiast więc problematycznego, ale zarazem niegroźnego sąsiada mielibyśmy dłuższą granicę z agresywnym, potężnym, ekspansywnym, antyzachodnim i nieprzewidywalnym imperium, które wygraża światu bronią atomową, a wobec nas od dawna stosuje broń hybrydową. Rosja nie ma, co prawda, roszczeń terytorialnych wobec Polski. Ale może np. zechcieć „obronić” rosyjskojęzycznych Ukraińców – uchodźców, przebywających na naszym terenie. A poza tym, jako agresywne imperium, lubi mieć daleko idący wpływ na sąsiadów. Szczególnie tak z jej perspektywy mało znaczących jak Polska.

A teraz rozważmy scenariusz, w którym nie tylko pozwalamy Rosji na rozbiór, ale sami z niego „korzystamy”, odzyskując w efekcie Lwów, Podole czy Wołyń. Co wtedy zrobić z mieszkającymi tam Ukraińcami? Przesiedlić, jak w czasie akcji „Wisła”? Nie ma dokąd, jest ich zbyt wielu. Bo chyba nie eksterminować? Oddać Rosji? A dlaczego miałaby ich przyjąć? Wiadomo przecież, że Ukraińcy z zachodu kraju są najbardziej świadomi narodowo. Nie chcą być ani Rosjanami, ani Polakami. Moskwa chętnie nam ten problem by oddała, wiedząc, że to my się będziemy męczyć z „banderowcami”. W efekcie mielibyśmy więc wojnę partyzancką przeciwko polskiej okupacji. I kolejny pretekst do zaostrzenia „wojny polsko-polskiej”. Ponadto, trzeba pamiętać, że Rosja niemal od początku pełnoskalowej wojny straszy Ukraińców polskim imperializmem. Wszelką pomoc Warszawy dla Kijowa tłumaczy jako przejaw ekspansji na wschód. Rosjanie mierzą nas swoją miarą. Nawet jeśli nie wierzą w nasze zapędy imperialne, a jedynie starają się te zapędy wmówić Ukraińcom, to symptomatyczne jest, że w ogóle ta narracja przychodzi im do głowy. Wiadomo też, że wiele razy różnymi kanałami kusili polskich polityków takim scenariuszem. Tak czy inaczej, udział Polski w rozbiorze Ukrainy przez Rosję byłby dla tej ostatniej bardzo korzystny. Umoczyłby nas we krwi ukraińskiej, kompromitując w oczach Zachodu (a przynajmniej sporej części jego elit) najbardziej „rusofobicze” państwo Europy. Rosjanie pozbyliby się też ukraińskich nacjonalistów z zachodu kraju, wpychając ten problem, niczym konia trojańskiego, Polakom.

Wreszcie, oba scenariusze miałyby ten sam poważny skutek – zalew Polski kolejnymi falami uchodźców z Ukrainy. Oczywiście, to byłoby poważne wyzwanie dla naszego państwa. Szczególnie w świetle pogarszających się relacji na linii Kijów-Warszawa. A już na pewno byłoby to spełnienie najczarniejszych snów Brauna i Pitonia. Jeśli ktoś, tak jak oni, obawia się „ukrainizacji Polski”, a następnie popiera coś, co tę „ukrainizację” przybliża, to trudno to uznać za „polityczny realizm”. Wręcz przeciwnie – niektórzy, parafrazując Dmowskiego, „bardziej nienawidzą Ukrainy niż kochają Polskę” i zdrowy rozsądek. ©℗

Maciej PIECZYŃSKI

Komentarze

Pełna zgoda
2024-12-08 15:05:16
Wariant pierwszy nie jest czymś nowym - graniczymy z Rosją już teraz o czym zdaje się wielu zapomina, wariant drugi to najgorsza rzecz - mielibyśmy terroryzm banderowski, zamachy bombowe, mordy polityczne - coś czego doświadczaliśmy przed 1939 rokiem - dlatego od dawna piszę że Stalin w Polsce powinien mieć jeden pomnik - za przesunięcie nas na zachód - banderowcy niech będą problemem Rosji.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500