Rosyjska opozycyjna opinia publiczna od kilku tygodni żyje serialem dokumentalnym „Priedatieli” (ros. „Zdrajcy”), nakręconym przez Marię Piewczich. Piewczich jest szefową założonej przez Aleksieja Nawalnego Fundacji Walki z Korupcją. W serialu przekonująco dowodzi, że nie byłoby dyktatury Putina, gdyby nie Jelcyn i jego ekipa. A zatem o dojście despoty do władzy oskarża prozachodnich liberalnych demokratów. Autorce serialu nie chodzi nawet o to, że to Jelcyn namaścił Putina na prezydenta. Piewczich szczegółowo opisuje, jak w latach 90. wpływowi oligarchowie zblatowani z Kremlem rozkradali majątek narodowy. Kupowali za grosze bezcenne przedsiębiorstwa państwowe, a w ramach rewanżu finansowali kampanię wyborczą Jelcyna i mieszali z błotem jego rywali w swoich mediach.
Zostawmy sam serial, nawiasem pisząc, nakręcony świetnie, w amerykańskim stylu, choć czasem nieco nazbyt szczegółowy. Piewczich koncentruje się głównie na krytyce pod adresem tych, którzy rozkradli majątek narodowy i ukradli wybory. To zrozumiałe, bo właśnie tymi tematami najbardziej interesuje się kierowana przez nią Fundacja Walki z Korupcją. Ale moim zdaniem kluczowe w ocenie lat 90. jako preludium do epoki Putina jest co innego. W 1991 r. Jelcyn wykazał się osobistą odwagą, zatrzymując czołgi, wyprowadzone na ulicę przez puczystów, którzy chcieli zatrzymać rozpad Związku Sowieckiego. Nie bał się stanąć na czele demonstracji w obronie demokracji przed uzbrojonym po zęby przeciwnikiem. Dwa lata później sam wysłał czołgi na parlament. Władzę ustawodawczą sprawowały wówczas instytucje powołane do życia jeszcze za czasów ZSRR – Rada Najwyższa i Zjazd Deputowanych Ludowych. W ich ławach zasiadali głównie komuniści i nacjonaliści, sprzeciwiający się przemianom ustrojowym. Jelcyn chciał zmienić konstytucję tak, aby wzmocnić swoją władzę prezydencką kosztem parlamentu właśnie, który w takim układzie zostałby rozwiązany. Na miejsce starych, komunistycznych instytucji powstałyby Duma Państwowa i Rada Federacji. Oczywiście, deputowani ludowi i członkowie Rady Najwyższej nie chcieli się na to zgodzić. Wobec tego Jelcyn po prostu wydał dekret, likwidujący dotychczasowy parlament i powołujący nowy. Sam przyznał, że czyni to wbrew obowiązującej konstytucji. I właśnie zgodnie z jej literą, powinien zostać wówczas pozbawiony urzędu. To był jawny zamach stanu. Parlamentarzyści zadecydowali o odsunięciu Jelcyna od władzy. To jednak nie miało znaczenia, bo po stronie uzurpatora stała cała potęga państwa. W tzw. Białym Domu, ówczesnej siedzibie Rady Najwyższej, zebrali się zwolennicy parlamentu. Wielu wśród nich było komunistów i nacjonalistów, ale prawo było po ich stronie. Doszło do starć z wojskiem i siłami MSW. Ostatecznie Jelcyn zadecydował o szturmie. Biały Dom został ostrzelany przez czołgi. Zginęło kilkaset osób. I w ten oto sposób Jelcyn przeforsował nową konstytucję. Tę, która z pewnymi poprawkami obowiązuje do dziś. Przeforsował po trupach swoich przeciwników politycznych. A jednak to po jego stronie stanął Zachód. Jelcyn był prozachodnim liberalnym demokratą, więc miał prawo strzelać do komunistów i nacjonalistów! To właśnie on zastąpił system parlamentarny w Rosji systemem superprezydenckim, kładąc podwaliny pod przyszłą dyktaturę. Putin tylko ten system udoskonalił.
Jeden z liderów obozu parlamentarnego Siergiej Baburin w czasie walk o Biały Dom udzielał wywiadu zachodnim mediom. Dziwił się im, dlaczego popierają Jelcyna, który przecież chce wprowadzić dyktaturę. Oczywiście, prozachodnią i liberalną. Ale prędzej czy później tę silną władzę przejmie ktoś o odmiennych, antyzachodnich poglądach. I wtedy Zachód pożałuje, że poparł recydywę dyktatury w Rosji. Jak się okazało, Baburin miał rację. Gdyby nie było Jelcyna, nie byłoby Putina. Tacy jak Jelcyn są w pewnym sensie nawet gorsi niż tacy jak Putin. Bo przypięta im sympatyczna łatka liberałów przeszkadza dostrzegać w nich imperialny i dyktatorski gen. Putinowi i tak nikt już nie ufa. Strzeżmy się nowego Jelcyna, który kiedyś być może przyjdzie do władzy, oczaruje Zachód i obieca reformę Rosji… A potem z uśmiechem na ustach odbuduje imperium i dyktaturę. ©℗
Maciej Pieczyński
Dr Maciej Pieczyński to rusycysta, ukrainista i literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Szczecińskiego oraz publicysta.