Środa, 14 sierpnia 2024 r. 
REKLAMA

Chwała zwycięzcom

Data publikacji: 2024-08-12 10:24
Ostatnia aktualizacja: 2024-08-12 10:24

Dla polskiego sposobu myślenia o historii symptomatyczny jest kontrast między dwiema sierpniowymi rocznicami. W obu wypadkach chodzi o wydarzenie historyczne z Warszawą w nazwie. W obu wypadkach chodzi też o starcie na polu walki z najeźdźcą. W pierwszym są nim Rosjanie. W drugim Niemcy, którym pośrednio pomagają Rosjanie. W pierwszym wygrywamy, w drugim przegrywamy. A mimo to wolimy celebrować rocznicę klęski, jaką było powstanie warszawskie, niż wielkiego triumfu, jakim była bitwa warszawska.

Można mi zarzucić, że piszę oczywistości. Tyle że gdyby rzeczywiście powszechna była świadomość tego absurdu, to chyba byśmy coś, jako (pisząc górnolotnie) naród zrobili coś z tym? Spróbowali zmienić własne, masochistyczne myślenie? Nic podobnego. Powstanie warszawskie ma w stolicy swoje – bodaj najlepsze w Polsce – muzeum, weterani otoczeni są zasłużonym kultem, spory o sensowność walki często traktowane są jak świętokradztwo, na temat walczącej Warszawy powstało mnóstwo filmów czy seriali – dokumentalnych i fabularnych, co roku organizowane są koncerty piosenki powstańczej, stanęło mnóstwo pomników. 15 sierpnia natomiast kojarzy się bardziej z defiladą i świętem kościelnym niż z narodową dumą z wielkiego wydarzenia. Ani Platforma, ani nawet szermujący hasłami patriotycznymi PiS nie potrafiły (albo nie chciały) wybudować godnego muzeum, czy chociażby pomnika, a wszelkie próby ekranizacji bitwy warszawskiej nie cieszą się zainteresowaniem widzów. Zresztą, może i dobrze, bo efekty artystyczne zazwyczaj są mizerne.

Nie przestaje mnie to szokować. Bo przecież obie partie, wymieniające się władzą w Polsce, z definicji prezentują postawę antyrosyjską i antykomunistyczną, a zarazem prozachodnią (prounijną bądź proamerykańską) i proukraińską (przy zastrzeżeniach, dotyczących sporów o historię czy ostatnio o zboże). Podobnie zresztą ich wyborcy. Wydawałoby się, że w taką postawę światopoglądową idealnie wpisuje się celebracja bitwy, w której Polska spektakularnie pokonała Rosję Sowiecką. Szczególnie, że wówczas sojusznikiem Warszawy była Ukraińska Republika Ludowa. Ponadto, narracja o „cudzie nad Wisłą” bardzo przydałaby się właśnie dzisiaj. Moglibyśmy przypominać światu, że to my zatrzymaliśmy w 1920 r. pochód rosyjskich barbarzyńców na Zachód. To my wtedy obroniliśmy europejską cywilizację przed najazdem ze Wschodu. Jak wiadomo, Putin jest wielbicielem historii i bardzo chętnie wykorzystuje ją w bieżącej polityce, głównie zagranicznej. Również przeciwko Polsce. Wydawałoby się, że kult bitwy warszawskiej to najlepsze, co na polu walki o przeszłość możemy przeciwstawić Moskwie. A jednak tego nie robimy. Problemem jest fakt, że rok 1920 od 1944 dzielą 24 lata. Weterani powstania jeszcze żyją, weterani bitwy – już nie. Ale w latach 90. był jeszcze czas, by do tych ostatnich dotrzeć. Nie zrobiono tego. Ponadto, jesteśmy do bólu warszawocentryczni. Powstanie rozgrywało się w Warszawie, bitwa zaś, wbrew nazwie, pod Warszawą. Mieszkańców stolicy po prostu bardziej interesuje 1 niż 15 sierpnia.

Przede wszystkim jednak problemem bitwy warszawskiej jest to, że była ona zwycięska. Wstydzimy się świętować triumfy. Celebracja klęsk to nasz sport narodowy. Jak mało kto na świecie potrafimy przegrywać. Zupełnie nam jednak brakuje umiejętności wygrywania. Moglibyśmy się jej uczyć od Rosjan. Tak, od Rosjan, czyli od naszego odwiecznego wroga, który od połowy XVII w. ogrywa nas niemiłosiernie (wyjątkiem jest wojna polsko-bolszewicka właśnie, w której zatrzymaliśmy marsz Armii Czerwonej na Zachód). Najpopularniejszą rocznicą nad Wisłą jest rocznica wybuchu przegranego powstania, które tylko przyspieszyło sowietyzację Polski. Najpopularniejszą rocznicą w Rosji jest 9 maja, czyli dzień zwycięstwa nad nazistowskimi Niemcami. Możemy kpić, że to było pyrrusowe zwycięstwo, okupione milionami ofiar, zabitych zarówno przez wroga, jak i przez własne państwo. Tyle że jesteśmy średnio wiarygodni w formułowaniu tego typu argumentów. Sami przecież czcimy klęski, okupione morzem krwi. To już chyba lepiej czcić równie kosztowne zwycięstwa?

Rosyjski filolog Aleksandr Panczenko zauważył, że Rosjanie od zawsze zapisują w swojej narodowej pamięci jedynie te zwycięstwa, które były okupione wielkimi stratami, niekiedy wręcz graniczyły z porażką. Takie były bitwy z Tatarami na Kulikowym Polu, ze Szwedami pod Połtawą, z Francuzami pod Borodino. Takie było też zwycięstwo Stalina nad jego dawnym sojusznikiem Hitlerem. I z tych wszystkich triumfów czynią wielki powód do dumy. Warto się tej postawy od nich nauczyć. A przecież w naszej historii mamy czym się chwalić, jeśli chodzi o zwycięstwa. Również te okupione oceanami krwi. A póki co – cześć i chwała bohaterom spod Warszawy! ©℗

Maciej PIECZYŃSKI

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500