Ostatniej jesieni, po unijnym szczycie poświęconym projektowi tzw. Zielonego Ładu, czyli dekarbonizacji europejskiej energetyki do roku 2050, premier Morawiecki powrócił, wprawdzie nie cały w skowronkach, ale ukontentowany, że Polska odniosła sukces – wynegocjowała dużo dłuższy termin transformacji. Ergo nasze tradycyjne elektrownie i kopalnie popracują jeszcze długo… W domyśle – do czasu uruchomienia na szeroką skalę gazyfikacji węgla w złożach. Lud Śląska – największego skarbca czarnego złota w Europie – odetchnął z ulgą.
Niestety, niedawne napięcia społeczne w środowisku górniczym po wprowadzeniu drastycznych rygorów sanitarnych w obawie przed zakażeniem (bezobjawowym!) koronawirusem zasiały wątpliwość co do dobrych intencji rządzących. Okazuje się, że w sylwestrowym wydaniu włoskiego pisma „La Stampa” przewodnicząca KO Ursula von der Leyen ujawniła, że polski premier poprosił jedynie o przesunięcie o kilka miesięcy terminu dołączenia Polski do… dekarbonizacji. Czy premier chciał nam oszczędzić smutnej prawdy? A może gra o węgiel trwa…
Wciąż mam nadzieję, że nasz rząd do spraw strategicznej wagi zatrudnia najlepszych specjalistów. Przypomnę więc, co tuż po jesiennym szczycie powiedział czołowy polski ekspert od rynku energetycznego prof. Władysław Mielczarski.
Dla Polski węgiel to najlepszy wybór. Gwarantuje nam bezpieczeństwo energetyczne, czyli ciągłość dostaw paliw i energii elektrycznej po akceptowalnych cenach. 74 proc. energii dla gospodarki produkujemy w elektrowniach węglowych (warto podkreślić, że wszystkie z nich wybudowano w Polsce do 1989 roku, czyli „za komuny”, a więc trzeba zastąpić je nowszymi). Dlatego powinniśmy jak najszybciej, nie bacząc na inspirowane przez zagraniczną konkurencję protesty „ekologów”, przystąpić do eksploatacji dawno już odkrytych, największych na kontynencie złóż węgla brunatnego w Złoczowie pod Bełchatowem oraz podobnie obfitych pokładów tego surowca pod Legnicą.
Jeśli tego zaniechamy, będziemy skazani na kupowanie prądu z zagranicy, czyli stracimy niezależność energetyczną. Do czasu przejścia na gazyfikację węgla w złożach skazani jesteśmy na wytwarzanie prądu z węgla. Na elektrownie jądrowe po prostu nas nie stać (koszt jednej to z infrastrukturą ponad 40 mld zł!), do tego dochodzi przymus składowania toksycznych odpadów przez stulecia.
Pokazowy projekt budowy siłowni wietrznej na Bałtyku, tak jak szeroka popularyzacja paneli fotowoltaicznych, to zdaniem prof. Mielczarskiego ukłon rządu wobec pięknej, ale mało praktycznej idei.
Konkurent Andrzeja Dudy w ostatnich wyborach prezydenckich, wieloletni europoseł prof. Mirosław Piotrowski na swych spotkaniach wyborczych (mało nagłaśnianych!) przestrzegał rząd przed zgodą na zamknięcie polskich kopalni w zamian za marne 7 mld euro. Otóż w latach 2020-2050 objęte programem dekarbonizacji kopalnie przynieść powinny Polsce ponad 700 mld euro przychodu! Nasz premier – bankier z praktyką – liczyć umie… I dziś wzorem tych, co sto lat temu mądrą nieustępliwością ocalili Polskę i Europę, ma bronić polskiej szansy na niezależność energetyczną. Nim będzie za późno… ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.