Bardzo dobrze, że nasze władze pamiętają o rocznicy Powstania Węgierskiego 1956. Naszym tradycyjnym przyjaciołom (choć zdarzały się w historii mrożące krew epizody, jak okrutny najazd władcy Siedmiogrodu, Rakoczego, na Rzeczpospolitą walczącą z potopem szwedzkim i agresją Rosji, na szczęście zwycięsko odparty…) taka pamięć się należy. Tym bardziej że wspierają nas dziś przeciw intrygom elit Europy.
Natomiast o 60-leciu Polskiego Października 1956, kluczowego przełomu w historii narodu, który przesądził o przyszłości Polski, w programach mediów prorządowych czy opozycyjnych (wyjątek lewicowy „Przegląd”) dostrzegłem jedynie migawki(!).
Byłem w VII klasie, gdy po słynnym (tajnym) przemówieniu Chruszczowa i śmierci Bieruta, po krwawo stłumionym proteście robotników Poznania, 22 października dziesiątki tysięcy ludzi wyległy na plac Defilad w Warszawie. Przez radio i popularne „kołchoźniki” cała Polska w skupieniu słuchała przemówienia niedawnego więźnia stalinowskiego Władysława Gomułki, który (jak szeptano) uwolnił właśnie z aresztu prymasa Wyszyńskiego. Takiej dawki nadziei i optymizmu, takiej euforii, aż do czasu wyboru papieża Polaka, nigdy w Polsce nie było.
Szczęściem pośród działaczy PZPR, uznanych przez Stalina za wrogów, trafił się właśnie Gomułka – nieuleczalny komunista, ale zarazem – co wręcz niewiarygodne – człowiek budzący zaufanie i patriota. Znając sowietów, trzeba było mieć dużo odwagi, by przeciwstawić się kolektywizacji rolnictwa w 1949 r.
Nie łudźmy się – Chruszczow, wieloletni namiestnik Stalina, wsławiony w latach 30. organizacją Wielkiego Głodu – wcale nie życzył sobie poluzowania cugli w zniewolonej Polsce. Ale musiał… Właśnie dzięki determinacji nowego szefa PZPR.
I gdy przy owacjach tłumu na wiecu w Warszawie Gomułka mówił o zmniejszeniu haraczu dla ZSRR i zgodzie na rozwiązanie „spółdzielni produkcyjnych”, przed Warszawą stały dywizje sowieckich czołgów gotowe do ataku. Wtedy niejeden błyskotliwy krytyk Wiesława, liberalny inteligencik z przeszłością KPP, na pewno by skrewił… Wiejski samouk – wyśmiewany za akcent – postawił na swoim. Gdy jakiś czas później radośnie witany powrócił z Moskwy – lista obietnic była krótsza o połowę. Ale druga połowa została.
Właśnie wtedy w Radiu Wolna Europa wysłuchaliśmy słynnego komentarza Jana Nowaka Jeziorańskiego „Polska na wpół wolna”. Dla mego pokolenia Październik to był cud. W szkole pojawiła się religia, zaczęto inaczej uczyć historii, odrodziło się harcerstwo. Nasz druh „Goryl” mówił nam o lwowskich Orlętach, Cudzie nad Wisłą, o Powstaniu Warszawskim. W podręcznikach znalazły się informacje o AK. Pękła szczelna bariera dla prądów z zachodu. Choć potem władza nieraz dokręcała śrubę, aspiracji narodu uwięzić już nie zdołano.
Cudze chwalicie, swego nie znacie… Gdyby nie siermiężny, po polsku myślący Gomułka u steru tamtej jesieni, pewnie historia obrałaby mniej fortunny dla Polaków bieg. I np. wielka fala polskiej pomocy cierpiącym sowieckie represje Węgrom bez październikowego przełomu na taką skalę nie byłaby możliwa. Myślę, że przyszłość, wolna od ciasnych horyzontów współczesnych mentorów, zdobędzie się na obiektywną ocenę tamtych wydarzeń.
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.