Trzy lata prezydentury
Jak je podsumować, nie przymykając oczu na oczywiste słabości, a przy tym nie urażając zdecydowanych zwolenników prezydenta – obecnie 50 proc. Polaków? Jedno jest pewne, bez Andrzeja Dudy, jakikolwiek przełom, wszelka próba naprawy zsuwającego się w niebyt państwa byłyby niemożliwe. Rzeczywiście zaczęło się wspaniale, całą swą sylwetką, autentycznym zapałem, kulturą słowa, no i oczywiście, patriotyczną deklamacją, dobrą polszczyzną, no i oczywiście prospołecznym programem odbudowy kraju nowy kandydat prawicy szturmem zdobywał najpierw setki, potem tysiące rodaków.
Gdy po raz pierwszy odwiedził Szczecin, witała go grupa zaledwie paruset najzagorzalszych aktywistów partii Kaczyńskiego, ale już wiosną tłum z trudem mieścił się przed bramą stoczni. Wtajemniczeni tłumaczą, że to efekt wizyty (2 kwietnia 2015) w Instytucie Żydów Polskich. Myślę jednak, że to przede wszystkim spontaniczne przebudzenie narodu, który na takiego przywódcę czekał. Atutem Dudy była absolutna nowość – nowy język i sylwetka. Choć był w kręgu Lecha Kaczyńskiego, szerokiej opinii nie kojarzył się ze sporem politycznym ostatniego dziesięciolecia. To co inni głosili od lat, w jego ustach zabrzmiało świeżo, przebojowo.
Dwa pokolenia śpiewaków wykonywały piosenkę „Blue Moon of Kentucky”, ale dopiero Elvis rozgrzał tłumy do białości.
Jako poniekąd „wychowankowi” Beaty Szydło, nikt nie wypominał mu uczestnictwa w Unii Wolności – partii elit krzywiących się na tradycyjny patriotyzm i głoszących pełne wtopienie się Polski w Unię. Rok 2017 potwierdził jednak, że przysłowie o skorupce, co to nasiąka za młodu, ma w sobie źdźbło prawdy.
Kiedy bowiem przyszło do reform ustrojowych, stanowiących sedno „dobrej zmiany”, znakomicie dotąd współpracujący z rządem Duda nieoczekiwanie zawetował dwie z koronnych ustaw. Co gorsza uczynił to po nocnej rozmowie telefonicznej z kanclerz Angelą Merkel i spotkaniu z prezesem Sądu Najwyższego – prof. Gersdorf. W tamtym czasie niejeden fan prezydenta dostrzegł w jego mowie pychę (ja, ja…) i pustosłowie, jakby duch Unii Wolności w nim zwyciężył… Potem jednak PAD nie tylko wniósł do ustaw poprawki łagodzące ich radykalizm, ale i od siebie dodał – zaiste ważną – skargę nadzwyczajną. Proces zmian jednak stracił niezbędny impet, a zewnętrzni i wewnętrzni wrogowie niepodległej Polski zwarli szeregi.
Niestety, dzisiejsze karygodne zapętlenie, obstrukcja w pracy Sądu Najwyższego, to także skutek półrocznego opóźnienia wywołanego prezydenckimi vetami oraz niewytłumaczalną wyrozumiałością wobec aroganckiej elity sędziowskiej. Mam nadzieję, że prezydent Andrzej Duda, dziś chwil słabości żałuje… I uczy się na własnych błędach.
Z tą nadzieją właśnie życzę mu udanych decyzji i kolejnej kadencji, również służącej niepodległości Polski.
PS Wielu ludzi ma za złe prezydentowi zawetowanie ustawy „degradacyjnej”, która pośmiertnie (czarna magia!) odbierała przywódcom epoki komunizmu stopnie wojskowe i tytuły zdobyte za życia. Ja w tym akurat widzę odwagę i obiektywizm prezydenta. Tak jak w oddaniu hołdu żołnierzom I Armii Wojska Polskiego, poległym przy forsowaniu Odry w Siekierkach (zginęło tam dwa razy więcej Polaków niż pod Monte Cassino, a „ziemia do Polski należy”!). ©℗
Janusz Ławrynowicz
Komentarze
Dodaj komentarz
Janusz Ławrynowicz
