Minister J. Gowin (3 lata temu konserwatywna flanka PO) od ponad roku nader energicznie przymierza się do reformy szkolnictwa wyższego pod szyldem „Konstytucja dla nauki”. Nie da się ukryć, że od czasów „komuny”, w efekcie rozmnożenia się oraz prywatyzacji szkół wyższych, wskutek towarzyszącej temu inflacji wymagań niemal sześciokrotnie wzrosła populacja magistrów w Polsce. Jeszcze trochę, a będziemy mieć uniwersytet w każdym powiecie…
Gowin zatem ze wszech miar słusznie stawia na konsolidację uczelni, ostrzejszą selekcję kandydatów na studia, wyższe kryteria awansów w świecie nauki, a także współpracę nauki z przemysłem. Już nawet w Szczecinie odżywa prosty i genialny pomysł doc. Kopcia z 1981 roku, by pod firmą uniwersytetu zmieścić wszystkie wyższe uczelnie miasta.
Koncepcja Gowina ma jednak istotną wadę. Jako że szczególnie ważnym miernikiem naukowych osiągnięć są publikacje, minister postanowił stworzyć listę wydawnictw polskich i zagranicznych, w których pracownicy nauki powinni publikować swe prace, aby uzyskać odpowiednie punkty do awansu. Listę zamkniętą, na razie tajną, sygnalizującą, że innych edytorów władza nie uznaje.
Przeciwko temu rozwiązaniu wystąpiło grono znanych uczonych z wybitnym historykiem prof. Andrzejem Nowakiem na czele, a poseł Janusz Szewczak – ekonomista z Uniwersytetu Warszawskiego – zwrócił się do min. Gowina z interpelacją, żądając podania kryteriów, jakimi kierował się przy wyborze wydawców. Czy można odgórnie deprecjonować publikacje, zwłaszcza popularyzujące wiedzę o kraju, świecie, kulturze, historii, tylko dlatego, że ukazują się w czasopismach nie objętych resortowym błogosławieństwem?
Krytycy zamkniętej listy widzą w tym istotne zagrożenie dla polskiej humanistyki, rozwijającej się poprzez szeroki wachlarz publikacji w różnorodnych wydawnictwach i czasopismach. Również w tych popularnych, schodzących pod strzechę. Wszak nasz naród przetrwał czas zaborów głównie dzięki kulturze.
Obawy wobec intencji Gowina umacnia jego sposób podziału „grantów” poprzez Narodowe Centrum Nauki, pokazując, jakie tematy badawcze w polskiej nauce szef resortu ceni najbardziej.
Weźmy humanistykę. W ciągu 5 lat istnienia Instytutu nie szczędzono dotacji na „genderowe” projekty badawcze, np. „…męskie fantazje od freikorpsów do wszechpolaków”, „Gombrowicz od tyłu, czyli krytyka analna na przykładzie «Ferdydurke»”. Ostatnio zaś najwyższą dotację – niemal 2 mln zł – otrzymał psycholog z UW prof. dr hab. Michał Bilewicz na badania wpływu mowy pogardy na szerzenie się stereotypów (homofobia, antysemityzm, postawy antymuzułmańskie). Aż ośmiokrotnie mniej – 250 tys. zł – przyznano na temat badawczy „Jak radzą sobie polskie rodziny o różnych doświadczeniach edukacyjno-zawodowych”. Ten przykład rodzi obawy, że aneksy w rodzaju speclisty mają w imię politycznej poprawności tłumić wolność debaty. A to podważa pełną rozmachu ideę reformy nauki autorstwa Gowina.©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.