W mediach rządowych trwa radosne fetowanie z okazji przyjęcia przez Unię Europejską polskiego stanowiska w kwestii imigracji, a zatem naszego (ten i ów półgłosem dodaje i „Węgrów”) zwycięstwa w sporze z Brukselą. Premier – urodzony mówca – zbiera gratulacje za „twardą” politykę imigracyjną. Nadworny poeta – pochlebca Marcin Wolski sklecił nawet zgrabny wierszyk o tym, jak to zamożni zachodni Europejczycy masowo emigrują do Polski, wolnej od islamistów…
Tymczasem docierają do nas wieści rodzące niepokój, że za pięknymi słowy nie idą takież czyny, na odwrót – owe czyny radykalnie przeczą słowom. Jedna z najbardziej zaangażowanych w program „dobrej zmiany” i przez to znienawidzona przez „stronnictwo zagranicy” posłanka prof. Krystyna Pawłowicz w liście do premiera stawia ważkie pytania na temat polskiej polityki imigracyjnej.
Jedno z nich dotyczy przemilczanego przez media faktu podpisania przez polski rząd 2 maja tego roku deklaracji końcowej Konferencji Imigracyjnej w afrykańskim Marrakeszu, uznającej imigrację za podstawowy czynnik wzrostu gospodarczego (!). Na tejże konferencji minister spraw zagranicznych Węgier nazwał ową deklarację „ekstremalnie proimigrancką”, gdyż zamiast powstrzymywać masową wędrówkę ludów, chce uruchomić jej nowe trasy. A właśnie w tej kwestii miało być „Budapeszt - Warszawa - wspólna sprawa”!
Niestety, za utajnionym poparciem dla ekspansji obcych kultur idą równie utajnione czyny. Kilka tygodni temu gościła w Polsce delegacja Ministerstwa Pracy Uzbekistanu, z którą rząd RP podpisał umowę o przyjęciu 3 tys. tamtejszych pracowników. Ta dawna republika ZSRR to dziś kraj islamski, wskazywany jako jedno z ognisk terroryzmu (!).
Czy trzeba przypominać rządowi, że kluczowym czynnikiem przesądzającym o zwycięstwie wyborczym partii Jarosława Kaczyńskiego był kategoryczny sprzeciw Polaków przeciw masowej imigracji?!
Każde ustępstwo w tej kwestii wobec Unii, czyli Niemiec, to krok w stronę politycznego samobójstwa, klęski w wyborach parlamentarnych.
Warto jednak wiedzieć, że Niemcy sprowadzili do kraju kilka milionów rodaków z byłego ZSRR, zanim sięgnęli po masową imigrację z III Świata. Polska zaś, mimo zapewnień kolejnych rządów – ledwie kilka tysięcy, a obecnie około 20 rodzin rocznie! To krótkowzroczne, nikczemne skąpstwo.
Dziś, rzeczywiście powoli, z mozołem nasze racje idą w górę. Włosi odesłali dwa statki przemytników z nachodźcami, Austriacy zamykają meczety wychowujące dżihadystów, a znani z uporu Duńczycy – też boleśnie doświadczeni falą migracji islamskiej – postanowili zlikwidować wszystkie getta imigranckie. W takich etnoosiedlach zasiłki socjalne będą znacznie niższe. Aby zmusić przybyszów do asymilacji, rozproszenia się w społeczeństwie Giaurów, od pierwszego roku życia imigranckie dzieci muszą uczyć się języka duńskiego, obyczajów i tradycji, ze szczególnym akcentem na święta chrześcijańskie (!). Obcy mają stać się Duńczykami, akceptującymi kraj i jego obyczaje albo do widzenia. Oby sympatycznym Dunom się powiodło.
Gdy zaś idzie o nas… Rozbieżność słów i czynów ludzi władzy to norma w świecie polityki. Jednak w państwach poważnych polityk całej sztuki dyplomacji (przemilczeń, niedopowiedzeń) używa wobec obcych, dochowując obietnic wobec swoich. Wiele wskazuje na to że w Polsce kolejny rząd czyni na odwrót. I to w roku 100‑lecia Niepodległości. ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.