Największą od czasu stanu wojennego zgryzotą Polaków jest pandemia, paraliżująca życie społeczne, niszcząca wiele dziedzin produkcji i usług, w tym zwłaszcza lecznictwo, którego celem jest przede wszystkim nie szkodzić (primum non nocere).
Tymczasem, kiedy większość środków naszej niedofinansowanej służby zdrowia (w latach komuny na lecznictwo przeznaczano 12 proc budżetu, dziś niespełna 6!) oddelegowano do tropienia jednej konkretnej choroby, groźnej jak grypa, ale bardziej zaraźliwej, cała reszta specjalności medycznych musi pracować na pół gwizdka. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
To nie zły Moskal narzucił nam rygory pandemii, sygnał przyszedł z innej strony. Czy nasz rząd musiał zarządzić reżim sanitarny? Na odpowiedź poczekamy nie jeden miesiąc… jako że organizacja „stanu pandemii” ma aspekt globalny.
Telewizja od miesięcy osacza nas budzącymi strach obrazami z frontu walki z wirusem. Na COVID-19 umiera jednak mniej niż pół procent zakażonych, zwykle obarczonych kilkoma innymi chorobami.
Znacznie skąpsze są wieści z innych placówek medycznych. W wywiadzie radiowym prof. Ireneusz Nawrat z kliniki chirurgii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego mówi, że w stosunku do czasu sprzed pandemii klinika wykonuje zaledwie 30 proc. usług medycznych, a placówki innych specjalności około 50 proc.
Znaczy to, że mniej więcej połowa ciężko chorych ludzi w Polsce nie może podjąć lub kontynuować leczenia. Gdy tak mocno skupiono siły i środki na koronawirusie, w normalnych (nie „dedykowanych”) placówkach brakuje przede wszystkim ludzi do pracy…
Stąd znaczący przyrost zgonów, nie z powodu COVID-19, ale wskutek nieleczenia innych, dużo cięższych, chorób (u części z tych chorych wykryto także obecność koronawirusa).
Coraz więcej lekarzy obserwując sposób walki z epidemią, zadaje rządzącym pytanie: Czy cel – ściganie wirusa, który u 90 proc. zakażonych nie wywołuje objawów lub jedynie lekkie, usprawiedliwia kroki powodujące tak dramatyczną destrukcję w całym lecznictwie?
Skoro apele i listy otwarte do rządów pozostają bez odpowiedzi, niemieccy lekarze wsparci przez czołowych prawników szykują wielki gruntownie udokumentowany pozew przeciw rządowi RFN (Corona Skandal) za gigantyczne szkody społeczne wywołane wprowadzeniem do diagnostyki obowiązku badań często mylącym testem PCR.
Sposób potraktowania zarazy w Szwecji (brak surowych restrykcji) jest na pewno dla społeczeństwa mniej opresyjny. Dziś jednak tamtejsze statystyki mówią o dużym wzroście zgonów wśród seniorów. Czyli… tak jak... w Polsce. Czyż nie płynie stąd wniosek, że bolesne dla ludzi i katastrofalne ekonomicznie ograniczenia praktycznie nic nie dają?
Raz po raz ktoś z ważnych medyków przypomina, że prędzej czy później z zarazkiem zetkniemy się wszyscy, dzięki czemu zyskamy odporność zbiorową. I wtedy szczepionka nie będzie potrzebna. Niestety, ostatnio nastąpił niemal kopernikański przewrót w definiowaniu pojęć medycznych oraz procedur zapewniających bezpieczeństwo szczepień. Nosicielstwo wirusa stało się „chorobą bezobjawową” wymuszającą kwarantannę, zaś skuteczność i bezpieczeństwo szczepionki ma gwarantować zaledwie kilka miesięcy testowania... Przypomnę: primum non nocere. ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.