13 kwietnia w Mikołajkach – stolicy mazurskich jezior – odbył się Europejski Kongres Samorządowy, na którym grupa polityków polskich nieoczekiwanie wysunęła pomysł utworzenia „Unii Polsko-Ukraińskiej”. W grupie inicjatorów przedsięwzięcia znaleźli się lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, z lewicy – Maciej Gdula, międzypartyjny harcownik Jarosław Gowin, Czesław Bielecki, a także ochoczo wymachujący szabelką Jan Maria Rokita.
Wymienieni wyżej panowie, nie kojarzeni z większością parlamentarną, zakorzenieni są głęboko w Warszawie (i Krakowie), pewnie nie mają więc rodzinnych wspomnień z Kresów Wschodnich.
Jako dziecko Wileńszczyzny żywię duży sentyment do ziemi przodków, ale świadom rezerwy, lub wręcz tłumionej niechęci ze strony gospodarzących tam od 80 lat Litwinów, nie zagłosowałbym za przywróceniem Unii Lubelskiej. Wiem, z przekazu bliskich, co znaczyło być Polakiem na Litwie w czas okupacji. A teraz relacje są chłodne.
Otóż na kresach południowych II RP, dziś znajdujących się w granicach Ukrainy, los naszych rodaków za okupacji niemieckiej był znacznie gorszy, wręcz koszmarny. Nie za sprawą Niemców, lecz istotnej części Ukraińców. Niestety, ten sam wrogi nam motyw jest wciąż akceptowany w państwie wschodnich sąsiadów. Słowem, w dwóch bliskich obyczajowo krajach słowiańskich (podobnie jak w Serbii i Chorwacji) tę samą dramatyczną historię opowiada się zupełnie inaczej.
Miałem okazję wysłuchać tylu przerażających relacji o „żołnierzach” UPA (część z nich zamieściłem w „Kurierze”), że już samą myśl o unii naszych państw po prostu odrzucam. Jakikolwiek alians obu naszych narodów wymagałby uznania przez Ukraińców wielkiego rachunku win, na co się na razie nie zanosi.
Oderwana od społecznych realiów, naiwna idea przywrócenia Rzeczypospolitej jagiellońskiej, od lat obsesyjnie lansowana przez Giedroycia i jego naśladowców, z dawało się zmarła naturalną śmiercią. Niestety, rządy III RP, przymykając oko na odradzający się banderyzm, wspierają Ukrainę bezwarunkowo.
Wszczęta rosyjską agresją wojna uruchomiła akcję pomocy ukraińskim uchodźcom na rzadko spotykaną skalę, ale też – jak żaden wcześniejszy konflikt zbrojny – uderzyła w polską sferę kultury…
Któż by przypuszczał, że socjolog, historyk i koneser sztuki, wicepremier i minister kultury prof. Piotr Gliński na posiedzeniu Rady UE ds. Edukacji, Młodzieży, Kultury i Sportu w Luksemburgu powie: W tej chwili nie ma czasu na rosyjski balet, na Czechowa czy nawet Puszkina… Z przestrzeni publicznej kultura rosyjska powinna zniknąć.
Nie powiedział tego przedstawiciel napadniętej przez Rosjan Ukrainy…
Być może przyłączenie Polski do Ukrainy byłoby na rękę Amerykanom, ale na pewno nie Polakom. Dlatego wspomagając sąsiadów w opresji, zachowajmy odrębność – a niefortunny pomysł unii obu państw odeślijmy w sferę fikcji na długie lata, może nawet wieki. ©℗
Janusz Ławrynowicz
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.