Słowa proste, jakże głębokie. Ich autorstwo przypisywano naszemu szczególnemu poecie „czwartemu Wieszczowi” Cyprianowi Kamilowi Norwidowi, natomiast dzisiejsza Wikipedia – marszałkowi Francji (i Polski) Foche’owi. Stawiam jednak na Norwida, którego dla rockandrollowego pokolenia rodaków odkrył na nowo niezapomniany Czesław Niemen.
Listopad już samą rdzennie polską nazwą niesie wyraźny akcent jesiennej melancholii. Nie oddaje tego zjawiska w przyrodzie łacińskie słowo november, przyjęte w wielu innych krajach Europy. Nie każdy dostrzega tę naszą wyraziście słowiańską nazewniczą specyfikę. Mają ja też Serbowie, Czesi i Słowacy, ale polszczyzna brzmi nam milej… Właśnie początek listopada – mimo wyraźnych przemian obyczajowych – chyba tylko w naszym kraju cechuje szczególny nastrój powagi, wyciszenia, wspominania, spoglądania wstecz. To, zdaniem wielu obcokrajowców, zachowało się jeszcze chyba tylko w Polsce, kraju zanurzonym w przeszłości bardziej niż jego bliscy i dalsi sąsiedzi. Już wprawdzie udało się krzewicielom amerykańskiej mody „halloween” skłonić i polskie dzieciaki do zabawy w upiory, ale wielu rodziców na to nie pozwala. W myśl ponadczasowej zasady, że ze śmierci żartować nie wolno. Są też i księża, którzy naturalnemu dziecięcemu zapałowi do działania próbują nadać formę pochodu Wszystkich Świętych…
Cóż, pomysł rodem z francuskiego, jeszcze wtedy katolickiego Nowego Orleanu, który potem kupili Jankesi…
Dwa pierwsze dni listopada to w chrześcijańskiej tradycji, zbudowanej na prastarych obyczajach, szczególny czas komunikacji ze światem zmarłych, pierwszy dedykowany świętym (nikt nie zostaje nim za życia), drugi – wszystkim pozostałym, w tym naszym bliskim. Po wojnie zredukowano święta do jednego dnia. Tymczasem, wbrew rachubom modernistów z PRL Polacy coraz liczniej nawiedzają cmentarze właśnie w Dzień Zaduszny. Wszak to grzesznicy oczekują od nas najwięcej pamięci i modlitw…
Jeszcze skansen obyczajowy pod szyldem „Polska” nie został do końca opanowany przez krzewicieli postępu za wszelką cenę. Jeszcze obcy kulturowo przybysze nie dominują w naszych dzielnicach. Jeszcze łaskawy rząd pozwolił zachować ostatnią godzinę religii w szkołach.
No i jeszcze nie zamienia się u nas kościołów na meczety… Choć już politycy próbują „opiłowywać katolików”. Niestety, doświadczenia ostatniego ćwierćwiecza na Zachodzie uczą, że powolne, z posępną konsekwencją forsowane zmiany, skutecznie usypiają ludzką czujność.
Może jeszcze znajdzie się bodaj garstka nauczycieli, którzy w poczuciu polskiego obowiązku odważą się sięgnąć po patriotyczne lektury, wyrzucone z kanonu obowiązkowych przez nowe „feministry”…
I rodzi się problem: jak oderwać uwagę ucznia od smart-ogłupiacza?
Powtórzę więc myśl, której autora potwierdzić nie zdołałem: „Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć, tracą życie”. ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.