Jak dotąd, nasza „poprawka dobrej zmiany” (rząd Morawieckiego) zalicza w polityce międzynarodowej serię poślizgów. Już nasz mięciutki minister spraw zagranicznych był w ogródku, już witał się z gąską… a tu klapa.
Po jedwabistych, nacechowanych wolą porozumienia raportach o efektach negocjacji naszego premiera i szefa dyplomacji ze szczwanymi urzędasami Komisji Europejskiej, po niechlubnym wycofaniu się rakiem z kilku istotnych regulacji reformujących sądownictwo, niezawodny niemiecki nadzorca pan Timmermans twardo zażądał od Polaków dalszych ustępstw. Znów my – dumny naród Sarmatów – musimy klękać i cały kontredans ze „wstawaniem z kolan” psu na budę!
Stanowisko ekipy Beaty Szydło – proste i otwarte „ani kroku wstecz!” na wzór „non possumus” prymasa Wyszyńskiego, budujące polską tożsamość – podważyli wychowankowie Unii Wolności: prezydent Duda i wicepremier Gowin. Cóż, strzeżcie się Greków, nawet gdy niosą dary…
O tym, że żądania eurokratów są absolutnie bezprawne, nawet w świetle fatalnego traktatu lizbońskiego, nasi rządzący doskonale wiedzą, ale chyba wstydzą się to wyraźnie powiedzieć. Niczym mały Dyzio, który krępował się na lekcji zgłosić pilną potrzebę wyjścia do toalety… Ten kompleks niższości wobec szczwanych brukselskich nadzorców jak dotąd zawsze owocował naszą klęską.
Ileż to jeszcze kuksańców muszą na eurosalonach zaliczyć nasi dzielni reprezentanci, by dotarło do nich, że wśród krajów Zachodu nie mamy prawdziwych sojuszników (że o przyjaciołach nie wspomnę), a jedynie chłodnych graczy chcących nas podporządkować i wyzyskać.
Do tej kategorii ludzi przemawia jedynie argument wsparty świadomością, że ich mniejszy partner skrzywdzony może im zaszkodzić…Nie idzie o militaria (choć tu nasza pozycja wobec zachodniej Europy wyraźnie zwyżkowała…), lecz o finanse, które w czas pokoju i wojny rządzą światem. Wiadomo, że potentatem w tej dziedzinie nie jesteśmy i stąd paradoksalnie nasza siła argumentu. Jako słabeusz mamy priorytet w korzystaniu z unijnych dotacji w sferze tzw. spójności, czyli wyrównywania cywilizacyjnego zacofania.
Otóż, jak powszechnie wiadomo, z każdego euro dotacji przyznanych Polsce ponad 80 proc. trafia do Niemiec – najpotężniejszego kraju UE. Skoro jednak większość unijnych środków przyznanych Polsce w procesie inwestycyjnym wraca do Niemiec, to w ich żywotnym interesie jest jak największe dofinansowanie wschodniego sąsiada przez UE.
Czyż Unia Europejska zdecyduje się wystąpić przeciw interesowi finansowemu Niemiec? Na pewno nie.
A nasi, zamiast na klęczkach tłumaczyć się z reform wyczekiwanych przez obywateli, mogą zagrać, ot choćby rzuconą od niechcenia ewentualnością opuszczenia wspólnoty – polexitu.
Przeciętny Polak z trudem wycofuje się z naiwnej uległości wobec Unii. Degeneracja Zachodu zaczyna niebezpiecznie przyśpieszać. Sama zaś Unia wyraźnie odchodzi od demokracji w stronę dyktatu mocarstw. Warto więc mieć w zanadrzu wariant alternatywny.
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.