Za temblak i opatrunek ofiara wypadku musiała zapłacić. W ogóle człowiek samotny trafiający do polskiego szpitala nie ma do kogo zwrócić się o pomoc, nawet jeśli stać by go było potem na opłatę za usługę.
Większości pacjentów to już nie dziwi, pogodzili się z filozofią, że takie normy służą specyficznie pojętej oszczędności, no i wygodzie pracowników.
Jak Polska długa i szeroka, ciężko chorzy starsi ludzie często ponad rok czekają na kontakt ze specjalistą, na ważny zabieg leczniczy, rehabilitację. Lekkie schorzenie, nie leczone, zamienia się w poważną chorobę...
„Postęp" w służbie zdrowia wprowadzony ongiś przez premiera Buzka w pakiecie „czterech wielkich reform", w ostatnim ośmioleciu udoskonalany przez premier Ewę Kopacz i jej równie udanego pomagiera B. Arłukowicza - osiąga właśnie swe apogeum. Dostrzegł to Europejski Konsumencki Indeks Zdrowia(EH-CI) sytuując polskie lecznictwo na 31. miejscu w Europie. Czyli gdzieś w okolicy Albanii.
Najnowszy raport NIK w pełni potwierdza odczucia pacjentów między Bugiem, Odrą i Nysą. Przede wszystkim jednak alarmuje o fatalnym stanie lecznictwa podstawowego - rodzinnego, które jest najważniejszym ogniwem polskiego sytemu opieki zdrowotnej. Jak stwierdza NIK, tzw. lekarze rodzinni - tu warto dodać zarabiający najwięcej - nie wykonywali lub nie odnotowywali wyników badań profilaktycznych (w większości wypadków nawet nie mierzyli i nie ważyli człowieka). W efekcie ponad dwie trzecie rubryk oceniających stan pacjenta, pozostało niewypełnionych.Konstrukcja przepisów zachęca do oszczędzania na profilaktyce. Sami zaś lekarza skarżą się na sterty niepotrzebnej papierkowej roboty (choć nie przepadam za terminem „polnische Wirtschaft"do praktyk NFZ bardzo mi pasuje...)
Przed laty przymierzano się do modelu angielskiego lekarza domowego, który nie tylko przyjmuje pacjentów w gabinecie, ale też do wielu chorych jeździ sam. Leczy konsultując się ze specjalistami, a przede wszystkim prowadzi cykl obowiązkowych dla ubezpieczonych badań profilaktycznych.
Nasz „lekarz rodzinny" jest mizernym cieniem brytyjskiego, a profilaktyka, czyli zapobieganie chorobom, jest u nas w stanie rozkładu. A przecież w tej materii nawet w głębokim PRL-u było jednak lepiej. Najlepszym systemem profilaktyki leczniczej w dziejach świata był dalekowschodni zwyczaj płacenia przez pacjenta stałej pensji lekarzowi, dopóki dopisuje zdrowie. Na czas choroby - ani grosza!
Zapowiadane przez rząd PiS finansowanie lecznictwa bezpośrednio z budżetu jest pomysłem na pewno prostszym i lepszym niż NFZ, ale pozytywny przełom wymaga dobrego organizatora. Nowy minister zdrowia, o historycznym nazwisku, sympatyzujący z wpływowym lobby nowoczesnego lecznictwa, sprzymierzonego z wielkim przemysłem, m.in. krytyczny, wobec wszystkiego co trąci medycyną naturalną, zielarstwem, homeopatią itp, nie wygląda na Heraklesa zdolnego oczyścić stajnię Augiasza, jaką stała się nasza państwowa służba zdrowia. Obym się mylił!
Janusz Ławrynowicz
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.