Jest oczywiste, że nie wszystko da się czynić z bezpiecznikiem na ustach i nosie. Wszak to ważne receptory zmysłów, którymi poznajemy świat. Ale zważywszy, że polskiej administracji brak pruskiej zawziętości w egzekwowaniu przepisów, jest nadzieja, że i to z Bożą pomocą przeminie. Obecny stan cywilizowanego świata, określany złowróżbnie brzmiącym słowem „pandemia”, w sposób oczywisty tłumi życie zbiorowe, a więc kulturę, znacznie dotkliwiej niż przećwiczony przez moje pokolenie stan wojenny w PRL.
Podobno jedną z najostrzejszych restrykcji jest dla dzisiejszej młodzieży zamknięcie granic państwa, akurat to, co dla mieszkańców Polski Ludowej było przez 45 lat oczywistą normą. „Za granicą bywam w czeskich Tatrach” śpiewał w latach 60. niejaki Bohdan Łazuka. Perspektywa utrzymania restrykcji do listopada, podana przez min. Szumowskiego, brzmi ponuro. Ale stare polskie ludowe przysłowie mówi: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Pozwolę więc sobie wymienić niektóre zalety zamknięcia granic – tak dokuczliwe dla rodaków, których dom i pracę oddziela szlaban, ale dla społeczeństwa jako całości – oczywiste. Po pierwsze: stanowią przeszkodę dla przestępców oraz niechcianych przybyszów, przed których napływem raczkujący rząd „dobrej zmiany” jednak nas obronił. Po drugie – poprzez wyraźne ograniczenie wymiany handlowej ze światem dają pole działania naszym producentom i handlowcom, natomiast nabywcom wielką szansę na odzwyczajenie się od taniej tandety zabijającej własnych wytwórców, a polskie dzieciaki od kiczowatego, elektronicznego zabawkowego śmiecia z Chin. Po trzecie: przywrócone granice skłonią rodaków pragnących wypoczynku do zainteresowania się urokami własnego kraju, odkrycia jego mniej znanych pejzaży i niedocenionych zabytków.
Natomiast ograniczenie kontaktów społecznych to oczywiście szansa na domową rozmowę pokoleń, m.in. zainteresowanie się rodziców bezpieczeństwem dzieci w kontakcie z internetem. Czas na wyjaśnienie spornych kwestii i znalezienie kompromisu. Dla ludzi samotnych to niekiedy okrutna weryfikacja trwałości więzów przyjaźni, solidarności.
Za mojej młodości często słuchało się radia, w tym wielu znakomitych audycji, nowel, reportaży. Pamiętam opowieść o młodocianym przestępcy, który na katordze, czyli w izolacji, odkrył w sobie głód wiedzy o świecie i potrzebę czynienia dobra, a po wyjściu na wolność, jako mnich ratował młodych wykolejeńców przed zejściem na ścieżki zła.
Wymuszona rezygnacja z pewnych działań, wcale niekoniecznych, to szansa na zatrzymanie się w pędzie ku celom narzuconym przez większość, spojrzenie wstecz, zastanowienie się nad ich sensem. Dla niektórych – możliwość odrodzenia, eliminacji rzeczy błahych i koncentracja na istotnych, odnalezienia siebie. Dla ludzi oderwanych od intensywnej pracy rygory pandemii to szansa na sięgnięcie po książkę, na którą dotąd brakowało czasu. Szansa na powrót do szlachetnego staroświeckiego nawyku czytania. Czyż to nie czas na otwarcie tak podstawowych placówek kultury, jakimi są księgarnie? Chciałoby się dodać biblioteki, ale… reżim sanitarny. Może nasi specjaliści od higieny coś tu wymyślą. ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.